Po dramatycznych wydarzeniach z zeszłego odcinka akcja serialu niemiłosiernie zwalnia. W The Law Of Inevitability nie dzieje się praktycznie nic istotnego. Przez całą długość odcinka bohaterowie albo zataczają koła, albo stoją w miejscu. Jak inaczej nazwać wątek Glorii Burgle, która od pierwszych do ostatnich minut próbuje przesłuchać Nikki Swago i finalnie nie osiąga celu? Czy spotkanie Emmita z panią Goldfarb wniosło coś ważnego do fabuły serialu? A może poczynania Yuriego Gurki miały większe znaczenie dla wydarzeń z trzeciego sezonu Fargo? Nic z tych rzeczy. Każdy z bohaterów dostał zbyt mało czasu ekranowego, aby zaprezentować coś ciekawego, dlatego powstał zastój w opowiadanej historii. Oczywiście teza ta nie dotyczy cliffhangera w końcówce, ale stanowi on bardziej przedsmak przyszłotygodniowego epizodu niż integralną część bieżącej opowieści. To jednak nie jest główną przywarą omawianego odcinka. Brak dynamiki wydarzeń może działać na korzyść poziomu artystycznego danej produkcji, jeśli twórcy w umiejętny sposób podejdą do kwestii formalnych. Jeśli oprawa audiowizualna, montaż i ogólna estetyka ma znamiona przemyślanej i spójnej wizji artystycznej, to obraz zyskuje na jakości i może stać się ciekawym eksperymentem. Widzieliśmy to już w telewizji wielokrotnie. Odcinki seriali, w których pozornie nic się nie działo, przechodziły do historii jako te najbardziej wyjątkowe. Niestety w przypadku The Law Of Inevitability nic takiego nie ma miejsca. Twórcy odpowiedzialni za przygotowanie tego epizodu nie skorzystali ze schedy pozostawionej przez braci Ethan Coen. Siódma odsłona nie ma w ogóle cech charakterystycznych stylu słynnego rodzeństwa. Na próżno szukać tutaj eksperymentów z pracą kamer, nieoczywistej muzyki czy nastroju budowanego przez umiejętne zastosowanie gry świateł. Również zabrakło tym razem postmodernistycznej gry z widzem. To, co do tej pory było największą siłą Fargo, w siódmym odcinku całkowicie zanikło. Ta zabawa współczesną sztuką spełniała często rolę tratwy na mieliznach fabularnych, dzięki której dryfowaliśmy spokojnie w kierunku sztuki wysokich lotów. Tak było w dwóch pierwszych sezonach i na początku trzeciego. Pierwszy odcinek bieżącej serii to przecież artystyczny majstersztyk. Teraz gdzieś to zaniknęło. Pojedyncze sceny, takie jak rozpakowywanie prezentów przez Vargę czy transport więzienny Nikki, nawiązują lekko do stylu Coenów i Noah Hawley, ale są to jedynie cienie świetności dawnego Fargo. Wynikiem tego wszystkiego jest wszechobecna i permanentna nuda. Podczas seansu The Law Of Inevitability widz czeka cierpliwie na fajerwerki w formie lub treści, lecz w zamian dostaje kiepsko napisaną opowieść obyczajowo-kryminalną. Zaskakujące, że tak się dzieje, bo po poprzednim odcinku apetyty były wielkie. Twórcy jednak zamiast iść za ciosem, zdecydowali się stworzyć epizod przejściowy, którego bez szkody dla sezonu mogłoby spokojnie nie być. Tego typu odcinki to reguła w produkcjach telewizyjnych i zdarzają się nawet najlepszym, w tym przypadku chodzi jednak o coś innego. Najbardziej bolą braki w estetyce. Winę należy tutaj upatrywać po stronie reżysera. Styl Coenów nie jest prosty do oddania. Hawley robi to właściwie, wielu twórców jednak ma z tym olbrzymi problem. Mike Baker to doświadczony reżyser telewizyjny, jednak tym razem nie stanął na wysokości zadania. Przy tworzeniu takiego serialu jak Fargo potrzebne jest coś więcej niż świetne wyszkolenie techniczne. The Law Of Inevitability nie można oczywiście nazwać porażką na całej linii, a raczej błędem w sztuce. Kolejny odcinek pokaże, czy jest to początek serii słabszych epizodów, czy raczej jednorazowa wpadka.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj