Farma lalek – pierwszy raz wydana w roku 2017 przez Wydawnictwo Czarne – powraca w odświeżonej szacie graficznej za sprawą wznowienia w Wydawnictwie Marginesy. Szkoda, że to tylko wznowienie, a nie nowy tytuł od Wojtka Chmielarza. Dobrze jednak, że książka na tak trudnym i zapchanym rynku kryminałów ma rację bytu nawet po tylu latach. Nowy wydawca daje jej kolejną szansę.
To druga, po debiutanckim Podpalaczu, powieść Chmielarza, a zarazem kolejna z komisarzem Jakubem Mortką – flagowym bohaterem tego autora – w roli głównej. I choć nawiązuje bezpośrednio do fabuły poprzedniczki (Mortka nieprzypadkowo znalazł się na „zesłaniu” w karkonoskich Krotowicach), to da się ją czytać niezależnie. Nawiązań do zdarzeń z Podpalacza jest niewiele i przesadnie nie mają one wpływu na tok fabularny niniejszej powieści.
Historia zaczyna się, jak przystało na kryminał, od zagadki. Jedenastoletnia Marta nie wraca na noc do domu. Dosłownie znika bez wieści. W dodatku szybko okazuje się, że to kolejny przypadek zaginięcia dziecka w tym rejonie w ostatnich miesiącach… Jednak kiedy dziewczynka odnajduje się cała i zdrowa w pobliskiej sztolni, dawnej kopalni uranu, Mortka dokonuje przypadkowo jeszcze jednego, makabrycznego odkrycia – ciał czterech brutalnie okaleczonych i zamordowanych kobiet. Na okolicę pada blady strach, bo plotka w takich prowincjonalnych mieścinach niesie się szybko, a liczba i stan zwłok wskazywać mogą na seryjnego mordercę… Czy i tym razem Mortka stanie na wysokości zadania? Czy cała sprawa nie przerośnie mocno zaściankowej krotowickiej policji? I czy w całą sprawę zamieszani są okoliczni Cyganie, zamieszkujący osiedle zwane potocznie Harlemem?
Chmielarz ciekawie rozgrywa całą historię. Starannie buduje intrygę – od otwarcia aż po finalne domknięcie wszystkich wątków. Autor nie trzyma się kurczowo jednej linii wątku, ale obudowuje go przyległymi, pozornie powiązanymi, ale finalnie całkiem niezależnymi historiami, które należycie gmatwają, ale też i uzupełniają obraz sprawy. Trzeba przyznać, że pisarz dobrze panuje nad całością. Wszystkie elementy i tropy znajdują na końcu wyjaśnienie. Autor o niczym nie zapomina i niczego nie lekceważy. Kreuje bardzo wiarygodny konstrukcyjnie sztafaż świata przedstawionego, w którym wiele zagadnień przeplata się pomiędzy sobą, uzupełniając ogólny obraz, a żaden z bohaterów nie zdaje się funkcjonować w próżni, ale okazuje się mniej lub bardziej uwikłanym w sieć zależności z innymi postaciami, choćby były one zupełnie nieskojarzone z głównym wątkiem historii.
I za to Chmielarza szanuję. Autor w swoich powieściach skupia się na starannym rozplanowaniu całości, by na ostatnich stronach, dosłownie w ostatnich zdaniach (jak to było w Żmijowisku czy Wyrwie), wyjawić prawdę. W ten sposób obnaża wszystkie sekrety. I dopiero wtedy jego historia się dopełnia.
W twórczości Chmielarza często przewija się motyw romskiej społeczności. Cyganie stają się nie tylko ważnym elementem tła, ale i niejako kluczowymi dla całej historii bohaterami. To nie tylko drażniący ogół lokalny koloryt, stanowiący skazę dla tradycyjnie polskiej, krotowickiej społeczności, ale też przykład, jak łatwo szafujemy wyrokami, jak odruchowo piętnujemy i osądzamy, kiedy w grę wchodzi kulturowa odmienność i gdy wypływa na wierzch nasz kamuflowany nacjonalizm. Chmielarz nie stara się Romom wystawiać laurki, ale też nie szczędzi im surowej, choć szczerej oceny. Zdaje się nieźle orientować w niuansach ich kulturowej tożsamości i nie przymyka oczu na ich przywary. To portret trochę gorzki, ale interesujący, bo zdaje się uczciwy i niepodkoloryzowany nadmiernie. Zresztą osadzanie Romów jako ważnych postaci drugoplanowych i uzupełniających w późniejszej twórczości Chmielarza (w Prostej sprawie, czy w Długu honorowym) pozwala sugerować, że jest on mocno zafiksowany na ten motyw. Być może jego gliwickie pochodzenie ma związek z tak silna obecnością Romów w jego twórczości?
Sama historia kryminalna nie jest przesadnie zaskakująca, co – paradoksalnie – czyni ją prawdopodobną. To nie komiksowe przerysowanie, sięgające po hollywoodzki, mało realistyczny obraz, ale coś, co naprawdę mogłoby się zdarzyć na naszym podwórku. Znając dobrze mentalność małych mieścin pokroju Krotowic (pochodzę z jednej z nich), muszę przyznać, że Chmielarz bardzo dobrze oddał prowincjonalnego ducha – z cała jego awersją do obcości kulturowej i hermetycznością obudowaną na tzw. „tradycji”, która wynika często ze starannie kamuflowanego lub wręcz nieuświadomionego nacjonalizmu. Z drugiej strony owa prowincja ma w powieści swój swojski urok. Dla niektórych jej mieszkańców priorytetem będzie wyrwanie się gdzieś dalej. Dla innych to oddalenie od zgiełku wielkich miast jest zbawienne, bo sama prowincjonalność nie jest niezbywalnym piętnem. I to gdzieś pomiędzy wierszami wybrzmiewa. Nie bezpośrednio – bo ogólny portret polskiej prowincji zdaje się dość przygnębiający, ale autor nie chce jej całkowicie piętnować.
I choć w pewnym momencie nad wyraz oczywisty staje się winowajca – bo zawsze ten najmniej podejrzany musi okazać się winnym – to u Chmielarza znajdziemy kilka sprawnie zaimplementowanych zaskoczeń i twistów, których trudno się spodziewać. I nie są one wymuszone.
Farma lalek to sprawnie nakreślona, surowa powieść kryminalna, w której tendencyjny sznyt bohatera nie drażni, a dobrze wpasowuje się w charakter narracji. Akceptujemy Mortkę, bo jest autentyczny. W takiego policjanta jesteśmy skłonni uwierzyć. To twardziel – jak z amerykańskich filmów – ale też nieco zagubiony człowiek, który czuje, że dla pracy poświęcił zbyt wiele. I ma też świadomość, że nie zdoła już niczego odzyskać. A to napawa smutkiem nie tylko jego, ale i nas, obserwatorów, czytelników. Żal nam Mortki, jednocześnie jednak czujemy wdzięczność za jego poświęcenie. Bo ktoś przecież tę całą brudną robotę musi robić.
Farma lalek to przykład naprawdę świetnego kryminału. I tych, których przytłacza liczba nazwisk w kryminalnym światku polskiego rynku wydawniczego, mogę zapewnić – Chmielarz jest dobrym wyborem. Śmiało sięgnijcie po Farmę lalek. Nie będziecie żałować.