Od momentu śmierci Stefana Salvatore tliła się iskierka nadziei dla serialu. Choć oczywistym wydawał się jego powrót, nikt nie spodziewał się, że przyjmie on manierę idiotyczną i samobójczą dla produkcji, usuwając z planu najbarwniejszą postać. Ale przejdźmy do konkretów.

Jako widzowie czujemy się całkowicie bierni i niezaangażowani w akcję – zupełnie jak aktorzy. Szeryf Forbes z zimną krwią organizuje zasadzkę na Podróżników, podczas gdy Salvatore i spółka w najlepsze odgrzewają pomysł z wysadzaniem ludzi w powietrze za pomocą gazu i zapalniczki. Heroiczna miłość Damona i Eleny, a nawet – jakże odważna! – decyzja bohaterki, by towarzyszyć ukochanemu w diabelskiej przejażdżce po śmierć, a kilka chwil później powrócić do świata żywych bezbronną i zapłakaną niczym bóbr, zostaje efektywnie przyćmiona groźbą Wielkiej Zagłady w wykonaniu Silasa. Wampiry i ludzkość zostają wybawione przez Lexie. Całe szczęście. W międzyczasie udaje się jej nawet nakłonić Stefana do zaproszenia Caroline na randkę… Zakładając, że uzna żałobę za odżałowaną w tym stuleciu.

Dwudziesty drugi odcinek to bezsensowny zlepek płaczu, krzyków, niezauważonych śmierci  i nieuzasadnionych powrotów. Trudno uwierzyć, by córka Szeryf była do tego stopnia zaabsorbowana ratowaniem mężczyzny Salvatore, że przeoczyła śmierć własnej matki. W kluczowych momentach szwankowała też gra aktorska lub zamysły reżyserów. Damon był niewzruszony krokodylimi łzami Eleny do tego stopnia, że można by zwątpić w całą tę szopkę z Romeo i Julią, która rozgrywała się na przestrzeni sezonu.

[video-browser playlist="635047" suggest=""]

Bonnie natomiast popisała się doprawdy epickim przedśmiertnym pożegnaniem z własnym chłopakiem, miłością swojego życia, naciskając czerwoną słuchawkę smartfona z najnowszym oprogramowaniem Windows. Ach, ta aura Mystic Falls. Człowiek daje się porwać w wir zdarzeń i nawet nie zastanowi się, jaki los spotkał ciało naszej Kotwicy – czyżby zabrała je ze sobą do raju? Szkoda, byłby materiał na kilka wrześniowych odcinków. Bo, jak od jakiegoś czasu zdaje się brzmieć dewiza Pamiętników..., jeśli chcesz wywołać zamieszanie, to uśmierć i nie zakopuj. Na pewno ktoś postara się ściągnąć cię z powrotem do zasięgu.

Summa summarum finał piątego sezonu jest istną wisienką na torcie poprzednich odcinków w liczbie dwudziestu jeden. Obrzydza, zniechęca i utwierdza w przekonaniu, że serii bliżej do "Mody na sukces" na LSD niż do produkcji z gatunku paranormal teen drama. Jedyne, co w niej anormalnego, rzekłabym – paranoidalnego, to motywy powtarzające się bez końca i postacie wywlekane z kostnicy. Słów na fatuitas tu przedstawioną nie brak, acz ich po prostu szkoda. Nawet trafna diagnoza tu nie pomoże, bo reżyserzy Pamiętników wampirów właśnie, świadomie lub też nie, amputowali osobowość tego serialu. Ciekawe, czy zdawali sobie sprawę, że teraz pozostał już tylko nic niewarty szkielet.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj