Jesteśmy od razu rzuceni w wir akcji w momencie, kiedy zakończył się poprzedni sezon. Tajemniczy żołnierze zabierają bohaterów do bazy. To zaledwie punkt wyjścia do nowej rzeczywistości, która diametralnie różni się od tej z poprzednich sezonów. Nie mamy do czynienia z chaotyczną grupką nowych ludzi, ale ze zorganizowaną społecznością, w stylu tych, które doskonale znamy z The Walking Dead. I to taką złożoną w znacznej mierze z żołnierzy. Od samego początku udaje się budować ciekawą aurę niepewności, niepokoju i tajemniczości. Jak można się domyśleć, nie jest uroczo, miło i przyjemnie, lecz życie jest zagrożone. Co jest w tym najbardziej zaskakujące, pojawia się mocne i wyraźne napięcie. Coś, czego w zasadzie nie było jeszcze w Fear the Walking Dead w tak dużej mierze, jak w tych odcinkach. Fabuły obu epizodów mają zaskakująco dobre tempo. Nie ma za bardzo dłużyzn, czy rozmów o niczym, co nie wnosiłoby czegoś do rozwoju opowieści. Tak jakby twórcy wyciągnęli wnioski z błędów poprzednich sezonów i zdecydowali się stworzyć serial bliższy oryginałowi pod kątem angażowania widza. Brakuje też głupot, które często raziły czy absurdalnych zachowań bohaterów. Co prawda, Nick nadal czasem jest głupcem, ale wszystkie te negatywne cechy poprzedników są stanowczo stonowane w stosunku do tego, co pamiętamy. Mamy bieżący problem i na nim jest pełne skupienie, bez odwracania uwagi widza romansem, mdłymi rozmowami o życiu czy sztucznymi zabiegami fabularnymi, które nie za bardzo mają sens. Pierwszy raz w Fear the Walking Dead zostałem zaskoczony. W tych odcinkach pojawiają się wydarzenia, których trudno było oczekiwać po serialu tworzonym w niezwykle bezpieczny i bezpłciowy sposób. Poprawa jest mile widziana, pozytywna i dobrze egzekwowana. Są też momenty satysfakcji w związku z efektowną śmiercią bezimiennego złoczyńcy, która wręcz zostaje przeprowadzona perfekcyjnie. To też jest znamienna różnica w stosunku do poprzednich sezonów - po prostu dużo się dzieje i mówię tu również o akcjach z zombiakami. Te dwa odcinki pokazują coś mniej kameralnego, z większym naciskiem na fabułę, przeżycie, a nie egzystencjalne rozterki bohaterów. Tam, gdzie trzeba, pojawiają się emocje, napięcie, a do tego zostają wprowadzone fabularne zabiegi dające dużo satysfakcji. Ma to związek z zachowaniem bohaterów, ich bezkompromisowością czy scenami opartymi na ich wzajemnych relacjach. W zasadzie to mam jedynie problem z niektórymi detalami, jak Kim Dickens w roli Madison, która ponownie ma problem z przekonującym ukazaniem emocji, czy szczególnymi rozwiązaniami fabularnymi. Tylko że nawet te nieścisłości czy niedopracowania nie mają w sobie zalążka tak wielkiego absurdu jak te z poprzednich sezonów. Obok tego wszystkiego mamy wątek Victora, który klimatycznie odstaje od tego, co pokazują te odcinki, ale niczym szczególnie nie razi. W zasadzie jest obojętnym dodatkiem. Najczęściej narzekałem na Fear the Walking Dead z powodu tego, że w zasadzie nie dzieje się nic ciekawego. Było po prostu nudno i pusto emocjonalnie. W tym sezonie czuć wyraźną poprawę, bo mamy ciekawą historię z dobrze zarysowaną nową społecznością, emocje, napięcie i sens, którego często brakowało. Są pewne aspekty zasugerowania wątków na cały sezon, mogących się podobać, bo w bohaterach zachodzi pewna przemiana, która może procentować. Nie znaczy to, że nagle mamy do czynienia z arcydziełem telewizji. Po prostu jest tak znaczna poprawa, że w końcu możemy mówić o dobrym serialu, który nie jest odcinaniem kuponów od marki. Liczę, że te dwa odcinki to nie przypadek i te wnioski wyciągnięto w budowie całego sezonu. Jestem pozytywnie zaskoczony, bo planowałem porzucić ten serial po sprawdzeniu premiery 3. sezonu, a tak zostałem zaintrygowany i zachęcony do dalszej przygody. I to z przyjemnością.
fot. Richard Foreman, Jr/AMC
+2 więcej
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj