Fear the Walking Dead w czwartym sezonie jest bardzo konsekwentne. Nie tylko trzyma wysoką jakość produkcji i płynność w opowiadaniu historii, ale też nie rezygnuje ze zmienności kolorystyki serialu. Nawet można się tutaj doszukiwać pewnych metafor, gdzie brązowo-żółte, ciepłe barwy przeszłości oznaczają lepsze czasy, a przyciemniona teraźniejszość odzwierciedla posępne i pełne gniewu nastroje bohaterów. Zupełnie niepotrzebne są te podpisy określające, kiedy rozgrywa się akcja, ponieważ nie jest trudno się połapać w chronologii wydarzeń, ale najwyraźniej twórcy nie doceniają swoich widzów. W każdym razie luka fabularna między pojawieniem się Sępów pod bramami stadionu, a bieżącymi zdarzeniami zaczyna się powoli zapełniać. Ale wciąż twórcy trzymają w tajemnicy ten najbardziej interesujący nas wątek upadku schronienia, skupiając się bardziej na postaciach i ich relacjach. I nie można mieć do nich pretensji, bo gdyby nie to, końcówka najnowszego odcinka aż tak by nie zaskoczyła. Nowy epizod poświęcono wydarzeniom z przeszłości, gdzie główną rolę odgrywała Naomi, która rzekomo zginęła, więc podświadomie czekaliśmy na moment jej ewentualnej śmierci. I faktycznie było blisko, gdy okrążyli ją zainfekowani, a potem przechodziła nad nimi po linie. Wyglądało to dość ekwilibrystycznie, ale nie czuło się dreszczyku emocji, że coś się może niedobrego stać tej bohaterce. Prawdopodobnie dlatego, że dla twórców ważniejsza w tym wątku była warstwa emocjonalna, gdzie nacisk położono na przeżycia Naomi w związku z jej bolesnym powrotem do placówki FEMA. Jej poruszająca historia o chorobie córki, która doprowadziła do śmierci pozostałych ludzi, chwytała za serce. Jenna Elfman również bardzo dobrze tu zagrała, świetnie ukazując cierpienie swojej bohaterki. Ze świecą możemy szukać takich emocji w The Walking Dead, nie wspominając o omawianym serialu. Najnowszy odcinek nie tylko przybliżył nam postać Naomi i jej przeszłość, ale również dowiedzieliśmy się, co wydarzyło się po zniszczeniu tamy. Szkoda tylko, że poznaliśmy tę historię z opowieści Stranda, a nie zobaczyliśmy tego na ekranie, jakby twórcy postanowili całkowicie się odciąć od finału trzeciego sezonu i już do niego nie wracać. Zresztą nawet Colman Domingo opowiedział bez większych emocji o tych wydarzeniach, jakby czytał swoją kwestię z kartki, co wyglądało bardzo sztucznie. Dobrze się ogląda Madison i Victora we wspólnych scenach, ale do dialogów nie mają szczęścia. Poza tym zmiany, które zaszły w obu postaciach też nie do końca przekonują, właśnie ze względu na ten przeskok czasowy, o którym tak mało wiemy. Mieszane uczucia też budziły sceny triumfu Madison i odjeżdżających Sępów, ponieważ tak łatwo dali za wygraną. Wiedząc, że historia ma dramatyczny ciąg dalszy, ciężko się było wczuć w te pozytywne obrazki, mimo że starano się nadać im pełny nadziei klimat. Mimo, że wydarzenia z teraźniejszości zajęły tylko niewielką część odcinka, zdecydowanie najbardziej emocjonowały. Najpierw epizod otworzyły sceny, gdzie John odstrzelił mały palec u ręki człowiekowi z grupy Sępów. Ten westernowy styl Doriego sprawia dużo frajdy, a do tego świetnie się wpasował do Fear the Walking Dead. Niektórzy mogą narzekać, że zbyt dużo łączy go z Rickiem Grimesem ze względu na jego zawód przed apokalipsą, kapelusz czy dobre serce, ale celności to mu nie można odmówić. Nie jest też jednowymiarową postacią, ponieważ w nim również drzemie mrok, ale potrafi nad nim zapanować, o czym świadczy oddanie swoich rewolwerów Morganowi. Taka prostota i szlachetność jest niespotykana w świecie opanowanym przez zarażonych, dzięki czemu ten bohater wzbudza taką sympatię. I również dlatego końcówka epizodu, gdy został postrzelony, rozpaliła tak wielkie emocje. Ostatnie minuty odcinka co chwilę zaskakiwały. Nie brakowało w nich napięcia, gdy wrogie grupy celowały do siebie z broni, a Morgan próbował ostudzić mściwe zapędy. Ale najbardziej szokowało to, że Naomi żyje i najwyraźniej współpracuje z Sępami, a potem Alicia postrzeliła Johna. To była naprawdę mocna, niespodziewana końcówka, która będzie trzymać widzów w niepewności o los Doriego przez tydzień. Życzmy sobie więcej takich cliffhangerów! Just in Case był zarazem emocjonalny i emocjonujący, a do tego szokująca końcówka wzbudza jeszcze większe zainteresowanie serialem i odświeżoną historią w tym czwartym sezonie. Epizod przyniósł więcej pytań niż odpowiedzi, ale ważne, że Fear the Walking Dead nabiera tempa. Pozostaje nam teraz czekać z wypiekami na twarzy na dalszy rozwój wypadków, bo ewidentnie serial się rozkręca!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj