Do siódmego odcinka czwartego sezonu Fear the Walking Dead zasługiwał na pochwały, ponieważ oryginalny sposób opowiadania historii wciągał i skutecznie przybliżał nam nowych bohaterów. Nawet te spokojniejsze epizody, jak choćby ten z Johnem i Naomi, miały swój urok, pozwalając widzom zżyć się z tymi postaciami. Ale niestety dobra passa się skończyła i serial znowu popełnia te same błędy, które tak irytowały w poprzednich sezonach. Nie tylko bohaterowie zachowują się bezmyślnie, ale w końcu poznaliśmy też częściowe kulisy upadku stadionu, które nie mają żadnego sensu. Konflikt między grupami w zasadzie sprowadza się do różnicy zdań między nimi, co zupełnie nie pasuje do budowanego w poprzednich odcinkach napięcia, że spór był poważny i morderczy. Do tego jeszcze Mel, który kreowany był na wielkiego złoczyńcę tego sezonu, wcale nie wydaje się być takim potworem, bo przecież kilkakrotnie ostrzegł grupę, że jego brat wróci z zemstą. A nawet trochę go było szkoda, gdy Alicia tak bezwzględnie go zabiła, co wywoływało mieszane uczucia. Oby to tylko była gra pozorów ze strony twórców, ponieważ na chwilę obecną cały wątek stadionu mocno rozczarowuje. Trudno też zrozumieć zachowanie Madison, która uparcie chce bronić stadionu, choć wszyscy jej tego odradzają. Jasne, że wiele wysiłku kosztowało ją, aby stworzyć jak najlepsze warunki do życia dla swoich dzieci w świecie opanowanym przez zainfekowanych i chce tego bronić, ale do tej pory zawsze potrafiła trzeźwo ocenić sytuację. Teraz ta przesadnie idealistyczna postawa sprawia, że zachowuje się nierozsądnie, jak wtedy, gdy wypuściła Mela, aby powrócił do brata. Scena miała wyglądać dramatycznie, a była pozbawiona sensu, w wyniku czego nie trzymała w napięciu. To jest przykre, bo Madison zazwyczaj podejmowała właściwie, męskie decyzje, a przymykając oko na słabą grę aktorki, można było ją nawet darzyć minimalnym szacunkiem. Denerwuje również to, że pozostali bohaterowie w retrospekcjach wcale nie zachowują się w bardziej racjonalny sposób niż Madison, popełniając te same błędy po raz kolejny. Wystarczyło, aby Charlie zrobiła smutną minkę, a cała rodzina Clarków ruszyła na ratunek Melowi (dwukrotnie!), nie bacząc na niebezpieczeństwo i groźbę pułapki. Wydaje się, że twórcom zabrakło dobrego pomysłu, aby logicznie wypełnić historię miedzy odjazdem Sępów, a ich atakiem tak, aby ostatecznie Nick, Alicia i Mel zostali uwięzieni w aucie przed bramą stadionu. Przynajmniej wypuszczenie z ciężarówek zarażonych trochę podniosło poziom emocji, których brakowało w tym odcinku. Natomiast to, co mogło się podobać w tym epizodzie, to strzelanina na samym jego początku. Zazwyczaj takie sekwencje wymiany ognia nie porywają, a tutaj pod względem technicznymi i dzięki dobremu montażowi, wyglądało to całkiem realistycznie. Do tego efekty specjalne i pirotechniczne, choćby w momencie wybuchu ambulansu, robiły spore wrażenie. Dzięki temu, że w szarej teraźniejszość oglądamy tak dynamiczną akcję, to również historia wydaje się bardziej interesująca. Wciąż obawiamy się o życie wykrwawiającego się Johna, a Naomi dalej wzbudza wątpliwości, czy faktycznie jest zdrajczynią, jak ją widzi grupa Alicii. A do tego widok zdewastowanego stadionu, opanowanego przez nadpalonych zainfekowanych, powoduje, że jednak chcemy wiedzieć, co się wydarzyło w przeszłości. Wątek z teraźniejszości sprawił, że epizod jakoś się wybronił przed całkowicie negatywną krytyką. Do Fear the Walking Dead wróciły stare demony, które tak wpływały na jakość i niską ocenę serialu. Niestety szybka akcja nie odwróciła uwagi od naiwnego poprowadzenia historii. Jednak plus jest taki, że wydarzenia nabiorą teraz takiego rozpędu i dramatyzmu, że zapomnimy o niedorzecznościach tego odcinka. Mimo wszystko finał połowy sezonu zapowiada się emocjonująco!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj