Fear the Walking Dead w swojej historii miewał czasem przebłyski dobrze napisanej fabuły, fajnie sfilmowanej akcji lub też niektóre postaci potrafiły się wybić na tle innych. W każdym sezonie można było odnaleźć jakiś pozytywny element lub motyw, nawet jeśli w ostatecznym rozrachunku narzekaliśmy na zmarnowany potencjał lub na irytujących bohaterów. Jednak o piątym sezonie nie można nic takiego powiedzieć, bo rozczarował w całej swojej rozciągłości. Był nudny, nijaki, rozwleczony i nieciekawy. A finałowy odcinek to właściwie cała ta seria w pigułce. I podobnie jak cały sezon okazał się stratą czasu. W końcówce poprzedniego odcinka nasza grupa postanowiła wezwać na pomoc Virginię, ale wcale tak łatwo nie chcieli sprzedać skóry. Naprowadzenie hordy szwendaczy na Pionierów nie było takim złym pomysłem, bo zapowiadało ciekawy obrót zdarzeń. Ale plan spalił na panewce, gdy nasi bohaterowie zobaczyli Lucianę, a Dwight spadł z konia. Nie zaprzeczę, że odciąganie zombiaków na wierzchowcach przyniosło nam kilka naprawdę ładnych ujęć z drogą, polanką i rzeką. Poza tym opanowywanie szwendaczy w taki sposób całkiem przyjemnie nawiązywało do komiksu, a chwilami można było poczuć westernowy klimat. Jednak całej tej sytuacji brakowało dynamiki, a ucieczka Dwighta w ogóle nie emocjonowała. Ale najgorsze w tym było to, że nie miało to najmniejszego wpływu na fabułę. Jedynie twórcy mogli odhaczyć stały punkt programu, czyli atak zarażonych. Obowiązek został spełniony, możemy się rozejść. Z kolei wątek ślubu Johna i June też został wciśnięty do historii na siłę. Nie do końca ten romantyczny i radosny charakter ceremonii pasował do napiętej sytuacji, w której znaleźli się bohaterowie. Oceniając go, jako zupełnie osobne wydarzenie bez kontekstu, to nawet wywoływał pozytywne uczucia. Szczęście młodej pary potrafiło się udzielić widzom, pozwalając zapomnieć przez chwilę o zbliżającym się zagrożeniu. Gdyby tylko nie ten promień światła padający na podwyższenie, który zburzył cały uroczy efekt. Oczywiście było to nawiązanie do wspomnianego kilka odcinków wcześniej ner tamid, ale wyglądało to po prostu kiczowato. Przyjazd Virginii odbył się bez pompy czy efekciarstwa, a nasza grupa też poddała się bez walki. Negocjacje Morgana z Ginny, która miała psychologiczną przewagę i wszystko w swoich rękach, nie trzymały w napięciu ani trochę. Z całym szacunkiem dla Colby Minifie, ale brakuje jej charyzmy prawdziwego złoczyńcy. Dlatego też rozłąka i pożegnania bohaterów nie wzruszały, nie chwytały za serce i nie powodowały strachu o ich niepewną przyszłością. Może jedynie intymna rozmowa Morgana i Grace dawała poczucie ulgi, że w końcu wyznali sobie uczucia, a ta relacja przestanie już męczyć ich niezdecydowaniem. Jednak informacja o ciąży bohaterki tę nadzieję zaprzepaszcza. Ten twist fabularny to bardzo ograny i słaby motyw. Szczególnie, gdy przypomnimy sobie, że June jako pielęgniarka powinna zdiagnozować ją w pięć minut, tak jak to zrobił lekarz Pionierów. Najwyraźniej twórcy postanowili nie komplikować sobie pracy w kolejnym sezonie i wybrali najprostsze z możliwych rozwiązań „choroby” Grace. Tak naprawdę godna zapamiętania jest tylko sama końcówka odcinka, w której starli się Morgan z Virginią. Grozy tym scenom dodawał mrok. Niepokój wywoływał obficie krwawiący Jones po postrzale. Niewypał też potrafił nieźle nastraszyć. Jednak najlepiej wyglądało ujęcie z oddalającej się od rannego Morgana kamery, do którego zbliżały się szwendacze. Bardzo klimatycznie nakręcono tę scenę, bo przy okazji też sugeruje, że to pożegnanie z tym bohaterem. Tego nie można wykluczyć, ale o tym przekonamy się w kolejnej serii. Końcówka odcinka mogła się podobać, ale nie zmieni to faktu, że cały sezon rozczarował. Fabuła nudziła, a postacie nie rozwijały się, drepcząc w miejscu. Zabrakło też wyrazistych złoczyńców, którzy urozmaiciliby historię. Logan miał potencjał, ale słaby scenariusz pozwolił mu się wykazać tylko w jednym odcinku. A Virginia niestety irytuje zamiast siać postrach. Również losy naszych bohaterów przestały zupełnie angażować, ponieważ stali się nijacy. Co jest atrakcyjnego w Alicii, która odkryła swoje nowe powołanie w malarstwie? Albo w Danielu, który złagodniał i stał się miłośnikiem kotów? Viktor zupełnie przepadł w tym sezonie, a miłość Johna i June przyblakła tak jak oni sami. Dwight również nie wprowadził żadnej świeżości do serialu. Na pierwszy plan w Fear the Walking Dead wyszedł Morgan, ale jego mdła relacja z Grace skutecznie zniechęciła do tej postaci. Twórcom co prawda nie brakowało pomysłów w tym sezonie, ale były one nietrafione lub kiepskie (odcinki dokumentalne), czasem zupełnie niepoważne, mające za nic inteligencję widzów. Finał sezonu na szczęście nie był najgorszym epizodem, z jakim zetknęliśmy się podczas tej serii. Lepiej dla Fear the Walking Dead byłoby, gdyby sezon zakończył się na całkiem emocjonującym trzynastym odcinku, gdzie wprowadzono Pionierów. Wtedy w szósty sezon wchodzilibyśmy z ciekawością, kim są nowi przeciwnicy naszej grupy. Stało się inaczej, więc na pocieszenie pozostało nam pogratulować sobie wytrwałości, bo cierpliwość do tego serialu już dawno się skończyła.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj