Dziewiąty odcinek Fear the Walking Dead zaczął się od razu od mocnego uderzenia. Najpierw June pochowała Johna, co było smutne. Bohaterka była zdruzgotana, ale raczej przeważał w niej gniew na Virginię, co dobrze podkreślała wcielająca się w nią Jenna Elfman. Ale to był dopiero początek, bo chwilę po nowym i świetnym intro bohaterowie zostali ustawieni na kolanach w szeregu. Oczywiście skojarzenie z pierwszym spotkaniem grupy Ricka z Neganem z The Walking Dead jest słuszne. Jak najbardziej można serial posądzić o zgapienie pomysłu i pewną powtarzalność w tym uniwersum. Mimo że scena jest podobna to twórcy postarali się, aby wywoływała równie wielkie emocje. Trzymała świetnie w napięciu, że można było mieć wątpliwości, czy ktoś ważny dla fabuły nie padnie trupem. Szczególnie, że wydarzenia z ósmego odcinka działały na wyobraźnię, bo serial po raz kolejny udowodnił, że nikt nie jest bezpieczny i każdy może zginąć. Dzięki temu Fear the Walking Dead jest po prostu nieprzewidywalną rozrywką, co daje mu dużo korzyści, bo wzbudza więcej niepokoju i ekscytacji właśnie takimi sytuacjami, jak ta z Virginią i jej szeregiem bezbronnych zakładników. Ostatecznie Morgan przybył na ratunek swoim przyjaciołom, ale nie wjechał na miejsce wypadków na białym, lecz kasztanowym koniu. Podburzał strażników, a Virginia w swoim nerwowym i krzykliwym stylu starała się opanować sytuację. Trochę to było komiczne, bo jeszcze Victor wtrącił się w całe wydarzenie, co skończyło się strzelaniną i ucieczką bohaterów. Akcja była dynamiczna i całkiem efektowna. Kolejnym emocjonującym zdarzeniem w tym odcinku była egzekucja Virginii. Ta scena znakomicie trzymała w napięciu, a migawki, gdy Morgan (świetny Lennie James) przypominał sobie o całym złu i cierpieniu, które wyrządziła mu ta postać, też dostarczały dodatkowych wrażeń. Szkoda tylko, że rozwiązanie tej sytuacji było takie niemrawe. Słowa o woli Johna przemawiały do rozumu i rozsądku, ale tylko dlatego, że zginął epizod wcześniej, więc jeszcze miało to w sobie siłę. Ostatecznie wszyscy się po prostu rozeszli w swoje strony… Nie można też zapomnieć o końcówce epizodu, w której dość niespodziewanie June wymierzyła sprawiedliwość Virginii. Ta scena zaskakiwała, bo wydawało się, że obędzie się już bez kolejnych śmierci. Do tego bezwzględność i zdecydowanie bohaterki w jej zemście też szokowała. Ale za to jej triumfalny pochód z kapeluszem Johna na głowie i rewolwerem w ręku był taki… westernowy. Ten widok bawił, ale wzbudzał też szacunek do tej silnej i stanowczej postaci. Twórcy zakończyli wątek Virginii, pieczętując go w wystrzałowy sposób.
fot. AMC
+13 więcej
O ile te wyżej wymienione momenty rzeczywiście przyniosły mnóstwo emocji, tak pod względem fabuły to był totalny chaos. Historia była naciągana i nastawiona na to, aby jakoś skleić ją w całość, doprowadzając do tych kilku kulminacyjnych punktów. Wynika to z pandemii i warunków w jakich ekipa filmowa musiała pracować. Nie mogli bezpośrednio skonfrontować grup, więc skończyło się tylko na przepychankach słownych i patrzeniu się na siebie z oddali. Ale trzeba przyznać, że twórcy dość sprytnie z tych problemów wybrnęli, próbując wywołać wrażenie, że jest tłoczono, a ludzie Victora i Sherry poważnie zagrażają schronieniu za tamą. Natomiast odbiło się to na odbiorze odcinka, w którym pojawiło się kilka niedorzeczności (Virginia miotana wte i wewte jako zakładniczka). Szczególnie rola Victora w całym wydarzeniu jest dyskusyjna i pozbawiona sensu. Pozostali główni bohaterowie też w całym tym zgiełku odsunęli się w cień Morgana, June oraz Virginii, którzy przejęli wodze fabuły. Ostateczne samo starcie między grupami trochę rozczarowało. Zastrzeżenia też można mieć co do wątku Virginii i buntowniczej Dakoty. Obie aktorki zagrały znakomicie i przekonująco. Tego im nie można odmówić. Jednak wyjawienie informacji, że tak naprawdę łączy ich relacja matka-córka, to motyw rodem z telenoweli. Czy siostrzana miłość to za mało, aby wytłumaczyć ochronę swojej rodziny za wszelką cenę, manipulując ludźmi i żonglując kłamstwami? Nie było to potrzebne, bo nie zintensyfikowało emocji, które i tak były na wysokim poziomie. Dało tylko okazję Colby Minifie i Zoe Margaret Colletti do wykazania się przed kamerą. W najnowszym odcinku Fear the Walking Dead emocji nie brakowało, ale był on dość chaotyczny, a niektóre wybory fabularne niezbyt trafione lub nie do końca satysfakcjonujące (historia Sherry bez pomysłu), jak na zakończenie tego głównego wątku z Virginią. Na szczęście aktorzy utrzymali fason i zagrali z wyczuciem, a epizod był dynamiczny i pasjonujący. Cieszy, że do historii powracają dawno niewidziane postacie, jak rabin Jacob, Wes czy Grace. Schronienie za tamą wygląda okazale, więc serial podejmie się kolejnej próby stabilizacji, ale już bez Johna Doriego i krzykliwej, choć oryginalnej Virginii. A jak twórcom to wyjdzie to przekonamy się w kolejnych odcinkach! Nowe odcinki Fear the Walking Dead można oglądać w poniedziałki na kanale AMC.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj