Czternasty odcinek Fear the Walking Dead rozgrywał się w przeważającej części w Wieży. Victor zaprosił Alicię na drinka, aby wyjaśnić sprawy, które ich poróżniły. Gadanina trwała przez cały epizod. I choć obie postacie wyjaśniły swoje motywacje, a przy okazji nawiązywały do ich wspólnej, dramatycznej przeszłości, to tak naprawdę dalej trudno zrozumieć, na czym polega ten cały konflikt. Twórcy usilnie starali się przekonać widzów, że ma to wszystko sens. Doszliśmy do takiego momentu w fabule tego sezonu, że nawet nie ma to już żadnego znaczenia, ze względu na przebieg wydarzeń tego odcinka. Koślawe zwroty akcji, w których co rusz Alicia, Victor i Wes celowali do siebie nawzajem z broni, wołały o pomstę do nieba. Te sceny wyglądały sztucznie, więc zupełnie nie trzymały w napięciu. Historię ubarwiały omdlenia Alicii i nieustanne ganianie się po piętrach budynku. Mimo to nie odczuwało się żadnej ekscytacji ze względu na walkę z czasem. W rezultacie nawet śmierć Wesa nie poruszała. Trudno się dziwić, skoro w ostatnich odcinkach stał się złoczyńcą i irytował w każdej scenie. Nie można mieć pretensji do Colby’ego Hollmana, który akurat grał dobrze. Po prostu rozwiązania fabularne, jakie wymyślili dla tego bohatera twórcy, były idiotyczne. A ich kwintesencją było zamordowanie go przez Victora za pomocą szabli, co odbyło się prawie bez emocji. Jedynie Alicia była wstrząśnięta tym wydarzeniem.  Tak naprawdę tylko wątek Daniela coś ciekawego wniósł do odcinka. Znowu włączył mu się tryb morderczego agenta wywiadu, więc zapewnił nieco akcji. Pomógł Alicii i Victorowi w walce przeciwko Wesowi i zbuntowanym strażnikom. Natomiast bardziej interesowało, czy Salazar uświadomi sobie, że Ofelia nie żyje. Przypomniał sobie, że Charlie jest dla niego ważną osobą, więc pojawiły się w końcu jakieś emocje. Przez krótką chwilę Rubén Blades sprawił, że jego bohaterowi znowu się współczuło. Tych łez było aż za dużo.
fot. AMC
+6 więcej
Po ozdrowieniu Alicii i uporaniu się z Wesem nastąpił ostatni akt odcinka, w którym bohaterowie na dachu musieli wyłączyć światło latarni, żeby nie zwabiało zombie. Oglądaliśmy, jak u podnóża Wieży grupa zjednoczyła się z Grace, June i Wendellem, aby po chwili uciekać przed hordą szwendaczy. Niespodziewanie twórcy przypomnieli sobie o Jacobie (Peter Jacobson), który do tej pory nie pojawił się w 7. sezonie, aż tu nagle walczył ramię w ramię ze wszystkimi. Lepiej późno niż później. Z drugiej strony Victorowi znowu coś się odmieniło, bo stwierdził w decydującym momencie, że Alicia go oszukuje, więc w efekcie zaczęli ze sobą walczyć. Zgodnie z założeniem twórców zdynamizowało to końcówkę odcinka. Wątek bzdurny, ale dostarczył odrobinę dreszczyku emocji z powodu efektownych wybuchów i rozprzestrzeniającego się ognia. Epizod zakończył się nawet niezłym cliffhangerem.  Jedynym plusem najnowszego epizodu Fear the Walking Dead był spory rozmach niektórych wydarzeń, biorąc pod uwagę pandemiczne warunki, w jakich przyszło kręcić serial. Natomiast wszystko inne zawiodło na czele z wątkiem Stranda, który ma obsesję na punkcie Alicii, i przekonywaniu jej, że jego wizja przyszłości różni się od tej Teddy'ego. Próba ich intensywnej konfrontacji wypadła słabo, podobnie jak ich krótkotrwały rozejm. Nie poświęcono żadnej uwagi choreografii walk, dlatego wydarzenia wyglądały nieprzekonująco. Praca kamery była tragiczna. Serial stał się chaotyczny, a fabuła przestała zupełnie angażować. Twórcy mieli dobre pomysły na poprowadzenie historii w tym sezonie, ale kompletnie nie poradzili sobie z ich realizacją na poziomie scenariusza i produkcji. Obecnie mamy do czynienia z totalną amatorszczyzną, która jest nie do zniesienia. I niestety, nawet powrót Madison temu pogrążającemu się serialowi nie pomoże.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj