Przedostatni odcinek drugiego sezonu serialu Flash nie porywa i nie zachwyca, a zwrot akcji z końcówki nie wywołuje tylu emocji, ile powinien.
Twórcy
The Flash kompletnie zmarnowali potencjał wprowadzenia armii Zooma na Ziemię-1. W takim wypadku Flash i spółka nie powinni mieć żadnych szans, a ich walka powinna zawierać przynajmniej iluzję dramaturgi. Szkoda więc, że scenarzyści opierają się na banalnych rozwiązaniach, które wielkiego sensu nie mają. Weźmy za przykład jednego z metaludzi, który zajmował się kradzieżą torebki (!). To jakiś absurd, by człowiek z supermocami robił za zwyczajnego złodziejaszka, szczególnie po to, by wymyślić jakikolwiek sens obecności Wally'ego w fabule. Z drugiej strony mamy Black Siren aka Laurel Lance z Ziemi-2. To nieciekawa postać, która wydaje się wepchnięta na siłę, by widzowie nie zapomnieli, że przecież dopiero co ją zabito w
Arrow. Ani tu nie czuć emocjonalnego dylematu bohaterów, ani zła wersja Laurel nie jest za ciekawa; jedynie sens fabularny w miarę wychodzi. Prawdziwy plan Zooma brzmi intrygująco i to praktycznie jedyny plus tego wątku. Kłopot jest też z ostatecznym rozwiązaniem problemu armii - zbyt szybko, nudno i łatwo.
Trudno pozbyć się wrażenia, że w dużej mierze obserwujemy w tym odcinku początki kolejnego superbohatera. Widzimy, jak charakter Wally'ego się kształtuje i jak postać rozwija się w kierunku bycia bohaterem. Rozmowy z ojcem czy z Flashem pokazują coś w dobrze znanym schemacie, nie zdziwię się więc, jeśli w finale Wally i być może Jesse dostaną swoje supermoce i będą kolejnymi Flashami. Twórcy zbyt mocno sugerują takie rozwiązanie od kilku odcinków, kładąc nacisk na szybkość bohaterów i ich dobre serca.
No url
Invincible w sposób przeciętny powiela schematy serialu, które z czasem męczą. Tutaj szczególnie, bo mamy przedostatni odcinek sezonu, który powinien wywoływać wielkie emocje, zaskakiwać i zrywać z kliszami, a tu jak w zegarku pojawiają się momenty, gdy ktoś rzuca "Czy możemy porozmawiać?". I tak też znowu dostajemy serię nic niewnoszących, nieciekawych, nudnych i nasyconych ckliwymi banałami poważnych rozmów, po których naturalnie bohater wyciąga niezwykle mądre wnioski. Czasem to w serialu wychodzi, działa i potrafi cieszyć, a czasem stanowi najsłabszy element. Szkoda, że tym razem mowa o tym drugim.
Najjaśniejszym punktem odcinka był smaczek dla fanów serialu
Flash z lat 90. Moment, gdy pani doktor grana przez Amandę Pays wita się z Henrym Allenem granym przez Johna Wesleya Shippa, jest w pewnym sensie symboliczny, piękny i bardzo sympatyczny, szczególnie że twórcy sugerują tutaj nawiązanie romantycznej relacji. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że oboje grali głównej role w pierwszym
Flashu i byli związani w nim uczuciowo, taka scena nabiera fajnego wydźwięku.
Końcówka odcinka w założeniu miała szokować, wywoływać emocje i budować oczekiwanie na finał. Kłopot w tym, że jest to jeden z najbardziej nieudanych zabiegów w historii tego serialu. Śmierć Henry'ego Allena została przedstawiona w sposób nieudolny, wyprany z emocji i oparty na bardzo tanich zagraniach. Wiarygodności w tym nie ma za grosz. Barry stojący i gadający z Zoomem, gdy ten mówi mu, jaki ma misterny plan? Zero próby wyrwania Henry'ego z jego łap? Gdzie dramaturgia, walka do końca o życie ojca? Dostajemy scenę głupią. Bez wątpienia będzie mieć to wpływ na rozwój postaci Barry'ego i wydarzenia z finału, ale twórcy zmarnowali potencjał, idąc po linii najmniejszego oporu.
Twórcy zamiast budować przedsmak przed wielkim finałem i wywołać emocje, stosują bardzo płytkie i banalne zagrania, marnując potencjał serialu. Tym razem rozczarowują.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h