The Flash zaskakuje mnie w tym sezonie w kwestii Iris. Przez calutką pierwszą serię ta dziewczyna irytowała niemiłosiernie, zachowując się jak nierozgarnięta, rozwydrzona nastolatka. Zauważcie, że to się zmienia, tak jakby śmierć Eddiego sprawiła, że Iris dojrzała. Jej zachowanie w drugim sezonie jest dojrzalsze, co czuć także w tym odcinku. W scenach z matką i ojcem zachowuje się normalnie, mówi słowa wiarygodne i poważne, nie ma tutaj tego nastoletniego absurdalnego buntu. To przekonuje, więc mam nadzieję, że wydarzenia powoli będą kształtować tę bohaterkę i za jakiś czas zapomnimy, że był ktoś taki jak irytująca Iris. Zdecydowanie czuć, że twórcy wyciągają wnioski z błędów. Czytaj także: Co dalej w 2. sezonie Flash? Kwestia rozwiązania sprawy z nowym Firestormem jest zaskakująco udana. Obserwujemy tak naprawdę typowy origin superbohatera z wszelkimi kliszami: niechęć, negatywna reakcja i ostatecznie akceptacja dla większego dobra. Szczerze mówiąc, ten nowy Firestorm sprawia o wiele lepsze wrażenie niż Ronnie, bo mamy do czynienia z kimś pod każdym względem innym niż dr Stein i jednocześnie jest to facet zwyczajny. To trochę odświeżające, bo momentami można odnieść wrażenie, że z Team Flash jest związanych zbyt wielu geniuszy. Na razie duży plus za wybór aktora i pomysł na postać. Zobaczymy, jak twórcy to rozwiną i w jaką stronę pójdą. [video-browser playlist="757108" suggest=""] Samo "przetestowanie" nowego Firestorma w boju też wypada poprawnie. Wszystko idzie zgodnie z wszelkimi oczekiwaniami i w tym przypadku bynajmniej nie jest to zarzut. Akcja jest, efekty nadal są niezłe, humoru nie brak, więc nie ma na co w tym aspekcie narzekać. To po prostu musiało tak zostać pokazane; pewnie twórcy mogliby zrobić to lepiej, ciekawiej lub bardziej oryginalnie - ale i tak jest nieźle. O ile w pierwszym sezonie sceny Barry'ego z Iris nie były najlepsze, a wspólne momenty z Lindą też nie zachwycały, to jak na razie jego relacja z Patty jest świetna. Po raz pierwszy w prawdopodobnym wątku romantycznym czuć chemię, a urok i nieporadność Patty momentalnie wzbudza sympatię. Naturalnie Barry się jeszcze broni, ale pogłębienie ich relacji - stopniowe i niewymuszone - może okazać się czymś interesującym w serialu. Na razie jednak niech bawią się tym niezręcznymi momentami, bo wychodzą dobrze i są strasznie urokliwie. Do pewnego momentu najnowszy odcinek jest naprawdę niezły z dużą przewagą pozytywnych fragmentów. Gdy jednak dochodzimy do końcówki, kiedy to Flash podgląda Patty (w sumie trochę to niepokojące...), można zaliczyć opad szczęki. The Flash wprowadza postać King Sharka, znanego i rozpoznawalnego złoczyńcy z komiksów, w sposób zaskakująco efektowny. Łotr wygląda świetnie, a biorąc pod uwagę budżet serialu, można powiedzieć, że wręcz imponująco. Chociaż twórcy podkreślają, że nie stać ich na cały odcinek z tą postacią (zrobienie King Sharka jest drogie), fajnie, że dostaliśmy go chociaż w takiej formie. Wygląda to świetnie i emocjonująco. Kto wie, może King Shark jeszcze powróci. Producent powiedział, że taka postać na Ziemi 1 też jest obecna. Skoro dali radę z Groddem, być może mogliby coś wymyślił też w tym przypadku. To jest naprawdę dobry odcinek The Flash, który dostarcza rozrywki, śmiechu i rozwija fabułę poprzez wprowadzenie nowego superbohatera - a właśnie tego po tym serialu oczekujemy. No i koniec z Wellsem obiecuje, że poziom emocji może jedynie się zwiększać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj