Od pierwszego odcinka Kryzys na Nieskończonych Ziemiach to festiwal easter eggów, twistów, cameo i nawiązań do wielu, naprawdę wielu historii ze świata komiksowego DC i telewizji. Powiedzieć, że twórcy przy pisaniu scenariusza brali garściami z czego tylko się da, to jak nic nie powiedzieć. Trzecia, „flashowa” część kryzysu dosłownie i w przenośni nadaje takie tempo, że człowiek ani się nie obejrzy, a szczęka już leży na ziemi, mimo że odcinek już się dawno skończył. I przyznam, że po tylu latach spędzonych w Arrowverse twórcom udało się mną całkiem porządnie wstrząsnąć. Cała akcja praktycznie dzieje się już na Ziemi 1, która jest jedną z zaledwie kilku nietkniętych przez antymaterię. Część bohaterów, do których dołączają tym razem m.in. Cisco, Killer Frost i Elongated Man udaje się na poszukiwanie osób określanych jako wzory doskonałości. Reszta zajmuje się poszukiwaniem duszy Olivera Queena i sposobu na zatrzymanie antymaterii. Od pierwszej minuty dostajemy poważną historię (w końcu ten kryzys to naprawdę nie byle co), przeplataną jak nie humorem, to wstawkami z innych, pozostałych jeszcze w multiversum ziem. Stąd dostaliśmy m.in. żarty z samego crossoveru, jak również te będące jednym wielkim easter eggiem. Dostaliśmy też chyba jeden z najlepszych momentów w całym crossoverze (jak nie Arrowverse) - cameo Lucyfera Morningstara. Tak, dokładnie tego samego Lucka, jakiego znamy z obecnie netflixowej produkcji. Cała scena, włącznie z dialogami to swoisty majstersztyk i esencja tego, za co uwielbiamy samego Lucyfera, a która idealnie wpasowała się w tę jedną, jedyną scenę z jego udziałem. Mówiąc wprost – cały blask i chwała została przez niego skradziona i wydawało się, że dalej nic lepszego już nie zobaczymy. Błędnie.
fot. The CW
+15 więcej
Esencją trzeciej odsłony kryzysu jest jeden z najważniejszych wątków w całej historii – tak serialowej, jak i komiksowej, czyli śmierć Flasha. Na ten moment czekaliśmy od poprzedniego sezonu serialu Flash i w końcu go dostaliśmy. Co ważne, wykorzystano ten motyw, aby oddać hołd... Flashowi, ale nie temu, którego oglądamy na co dzień. John Wesley Shipp niejednokrotnie pojawiał się w serialu, czy to jako ojciec Barry'ego, czy jako Jay Garrick. Tym razem powrócił do roli, która przyniosła mu największą sławę, czyli samego Barry'ego Allena. Starszego o 30 lat i pochodzącego z Ziemi-90. Numer Ziemi jest dla fanów oczywistym nawiązaniem do daty, kiedy jego serial powstał. To i jedna ze scen, która jest już żywcem wyjęta z oryginału. To niby drobnostki, ale jak pięknie się wpasowały w całą historię. Zresztą tym epizodem twórcy Arrowverse, u których przecież dawno stwierdziliśmy indolencję tak twórczą, jak i umysłową, udowodnili, że jeśli chcą, to naprawdę potrafią pisać fajne, wciągające scenariusze. Co więcej, potrafią bawić się widzem, tak jak to ma cały czas miejsce w przypadku Olivera Queena i Barry'ego Allena. Bo przecież od samego początku byliśmy przygotowywani na ich śmierć i... do końca nadal nie wiemy, który faktycznie przejdzie na tamten świat, a który ostatecznie nie. Zwodzą, mieszają i komplikują, ale jak nigdy robią to umiejętnie i z pewną klasą. To ostatnie zdanie pasuje zresztą do całości, bo w żadnym momencie tego odcinka nie byliśmy w stanie przewidzieć większości zdarzeń. Te, które mogliśmy, są już stricte związane z oryginalną, komiksową historią. Dotyczy to Lyli aka. Harbingera czy Nasha aka Pariasa, którzy i w komiksie, i tutaj pod wpływem obydwu Monitorów zmieniają stronę. Dynamicznie zmienia się również historia na ekranie w taki sposób, że na sam koniec zaskoczeni jesteśmy my, jak i pozostali, którzy mają powstrzymać Anty-Monitora. Naprawdę trudno powiedzieć, jak ta historia się dalej potoczy. Trudno również powiedzieć złe słowo na to, jak jest ona poprowadzona. Nie oczekując niczego po twórcach Arrowverse, dostaliśmy coś, co zdecydowane przebija poprzednie crossovery fabułą, akcją i aż sam się dziwię, że to piszę – efektami specjalnymi (które zazwyczaj są efektami co najwyżej socjalnymi). Do poczucia humoru byliśmy jednak już przyzwyczajeni i albo nam ten format pasował w całości, albo nie. Natomiast może przytłoczyć pewna skala nawiązań do innych historii, postaci, bohaterów ze świata popkultury. Pojawienie się Toma Wellinga, Toma Ellisa, powrót Brandona Routha do roli Supermana czy wspomnianego Johna Wesleya Sippa jako Flasha to ogromne i cudowne smaczki, które sprawiają, że ten kryzys to chyba najlepsze, co mogliśmy uświadczyć w świecie Arrowverse. Dlatego kryzysie trwaj w nieskończoność, bo chyba nikt z nas nie chce wracać do szarej, codziennej rzeczywistości, czyli wszystkich innych seriali. Cóż za ironia, prawda?
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj