Od razu zacznę od tego, co Flash robi źle w finałowym sezonie. Kompletnie nie rozumiem sensu wprowadzania historii Snow, czyli jakiegoś dziwnego połączenia Caitlin i Frost. To mogłoby się sprawdzić, gdyby wątek został rozpoczęty kilka sezonów temu. Dodawanie jej w finałowej odsłonie produkcji nie ma najmniejszego sensu. Szczególnie że Caitlin to postać, która bardzo dobrze sprawdzała się w poprzednich sezonach i była jednym z plusów projektu Arrowverse. Sama koncepcja Snow jest zatem z góry skazana na porażkę. Tworzenie nowej postaci z wyczyszczonymi wspomnieniami pokazuje tylko, że twórcy nie za bardzo wiedzieli, co zrobić z bohaterką w 9. sezonie. I niestety wpadli na najgłupszy z możliwych pomysłów – wykreowanie postaci na nowo. Podejrzewam, że nie będzie nawet czasu, aby odpowiednio rozwinąć ten wątek. Jest to po prostu przykład nieudolności scenarzystów serialu The CW i kolejny wątek pisany na kolanie.  Po drugiej stronie, czyli w narożniku złoczyńców, nie jest wcale lepiej. Trzy pierwsze odcinki pokazują trend, który już od kilku lat występuje w omawianym serialu. Chodzi o to, że czarne charaktery danego odcinka są raczej mięsem armatnim dla głównych bohaterów, a nie pełnokrwistymi złolami. Ani Kapitan Boomerang, ani Fiddler nie wnieśli absolutnie niczego do odcinków. Byli raczej przerywnikami dla innych, ważniejszych wątków. Tak naprawdę zapomina się o nich zaraz po zakończeniu epizodu, co tylko podkreśla, jak bardzo są bezbarwni. Czyja to wina? W połowie scenarzystów, w połowie aktorów. Tych pierwszych, ponieważ nie dają warunków do rozwoju dla czarnego charakteru, a tych drugich, bo nie wnoszą ani grama charyzmy do swoich kreacji – odgrywają tylko to, co zostało im zaznaczone na papierze. Jedynym ciekawym elementem recenzowanych odcinków było całkiem niezłe starcie wspomnianej zgrai łotrów z drużyną Flasha złożoną również z czarnych charakterów bądź antybohaterów. Miało ono w sobie lekkość, która potrafiła miejscami rozbawić. 
fot. The CW
+1 więcej
Niestety również główny czarny charakter nowego sezonu, czyli Red Death, nie sprostał oczekiwaniom (chociaż w ostatnich sezonach trudno mówić o głównych złych Flasha w kategorii jakichkolwiek oczekiwań). Gdy wokół postaci utrzymywana jest aura tajemnicy, to wszystko trzyma się kupy. Zastanawiamy się, czy Red Death to Ryan Wilder z przyszłości lub z jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Stawiałem na to pierwsze. Jednak w momencie, gdy sekret wychodzi na jaw, dostajemy zwykłą, sztampową antagonistkę. Nie wnosi niczego oryginalnego do serii! Po prostu nie ma w tym świeżości – ot, kolejny speedster na drodze Barry'ego i spółki. A już czarę goryczy w całym wątku złoczyńcy przelała ostatnia scena 3. odcinka, w której Ryan wymawia zdanie: "I'm vengeance". Najprawdopodobniej miało to nawiązywać do nowego filmu o Batmanie. Zrobiło to niestety nieudolnie, przez co wzbudzało śmiech, a nie podziw.  Jedynym elementem, który naprawdę podobał mi się w pierwszych trzech odcinkach serialu, jest relacja Barry'ego i Iris. Wierzy się w miłość tych bohaterów, bo nie trącą fałszem. Szczególnie Grant Gustin potrafi oddać rozterki związane z możliwą stratą żony. Dobrze, że twórcy nie chcieli iść z ich wątkiem w podniosłe, dramatyczne tony, tylko zbalansowali go z lżejszym charakterem. Doskonale widać to w odcinku z pętlą czasową – w pewnym momencie zapewnia zabawny, błogi klimat. Gdyby odjąć pompatyczne momenty, które ocierały się o sztuczność, to ich wątek dostałby jeszcze większy plus ode mnie. Pierwsze odcinki finałowego sezonu Flasha niestety powielają wady serialu, które ciążą mu od kilku lat. Słabe czarne charaktery i wątki pisane na kolanie sprawiają, że nie mogę przekonać się do historii, którą zaproponowali nam twórcy. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj