Fakt, że Sowieci stawiają pierwsze kroki na Księżycu, zmienia bieg historii. Amerykanie, chcąc dorównać radzieckiemu mocarstwu, dwoją się i troją, żeby zaakcentować jeszcze dobitniej swoją obecność w kosmosie. Niestety, ZSRR wciąż jest krok przed USA. Wysyła na Księżyc pierwszą kobietę i cały czas przewodzi w kosmicznym wyścigu. Jak łatwo się domyślić, powyższe spędza sen z powiek amerykańskim politykom i naukowcom, którzy cały czas główkują nad sposobem wyprzedzenia Związku Radzieckiego. Powyższe wydarzenia obserwujemy w For All Mankind z perspektywy kilku osób. Poznajemy astronautów, którzy czynnie uczestniczą w toczących się wydarzeniach. Na pierwszym planie znajdują się również ich rodziny oraz kilkoro decydentów NASA zaangażowanych w trwający kosmiczny wyścig. Sytuację więc śledzimy zarówno z szerszej, jak i z węższej perspektywy. Uczestniczymy w zakrojonych na szeroką skalę manewrach politycznych oraz obserwujemy, jak nabierająca tempa rywalizacja wpływa na rodziny, oraz relacje pomiędzy współpracownikami i przyjaciółmi. Historia zmienia się w skali makro i mikro. Księżycowa wolta sprawia, że w latach siedemdziesiątych w Białym Domu zasiada inny prezydent, a rewolucja społeczna rozpoczyna się wcześniej, niż miało to miejsce w rzeczywistości.
Źródło: Apple
Na papierze prezentuje się to interesująco. Alternatywne rzeczywistości są ostatnio w modzie, a najznamienitszy przykład udanej produkcji w takiej konwencji stanowi oczywiście The Man in the High Castle. Niestety, For All Mankind ma jedynie udany pomysł wyjściowy. Wszystko pozostałe zawodzi. Mamy tu do czynienia bowiem z serialem przegadanym, powolnym, pretensjonalnym i górnolotnym. Co gorsza, w pewnym momencie widz zaczyna zastanawiać się, po co mu właściwie ta historia. Czemu ogląda opowieść, która nic interesującego nie wnosi w jego życie? Nie jest to przecież science fiction, bo motywy fantastyczne praktycznie tutaj nie istnieją. Serial nie sprawdza się jako dramat polityczny, ponieważ główna intryga jest grubymi nićmi szyta. Twórcy garściami czerpią z hollywoodzkich standardów, w których dzielni Amerykanie pokonują swoje słabości i zdobywają się na wielkość. Wątki obyczajowe również się nie sprawdzają. Bohaterowie wciąż konwersują. Ponad godzinne odcinki przepełnione są dialogami, które nie prowadzą do niczego. Nie stawiają kontrapunktów, nie bawią finezją, nie podkręcają relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami. Około czwartego odcinka część bohaterów wyrusza w kosmos, ale i on nie jest tutaj pokazany w satysfakcjonujący sposób. Wyprawa na Księżyc, która mogłaby wprowadzić do serialu potrzebne wątki przygodowe, nie jest ani interesująca, ani intrygująca. Wszystko toczy się według wcześniej wypracowanych schematów, a bohaterowie z każdym dniem zbliżają się do mitycznych modeli amerykańskich herosów i pionierów. Dałoby się to przeżyć, gdyby scenarzyści zostawili pułapki na widza, które zaskakiwałyby w najmniej spodziewanych momentach. Niestety, jak na razie nic takiego się nie dzieje i całość jest do bólu przewidywalna. For All Mankind to serial Ronalda D. Moore’a, człowieka odpowiedzialnego za kultowy Battlestar Galactica i serialową wersję Outlandera. Niestety, tym razem nie udało mu się stworzyć produkcji, która skupi uwagę widzów na długie sezony. Wydaje się, że błąd został popełniony już na etapie wyboru tematu. Kosmiczny wyścig między mocarstwami eksploatowany był już tak dużo razy, że trudno tutaj o nowatorstwo. Alternatywne podejście do historii mogłoby tchnąć ducha w tę znaną nam opowieść, jednak twórcy zbyt zachowawczo podchodzą do koncepcji odwróconych ról. Pamiętajmy, że mówimy tu o serialu telewizyjnym, który powinien rządzić się odpowiednimi prawami. Być może w formie literackiej For All Mankind prezentowałoby się nieco lepiej.
fot. Apple
Na koniec warto powiedzieć kilka słów o obsadzie, ponieważ i w tym miejscu pojawia się dysonans. Na pierwszym planie mamy uznanych aktorów: Joela Kinnamana i Chrisa Bauera. Niestety, panowie nie są w stanie tchnąć ducha w portretowane przez siebie postacie. Obaj korzystają z wypracowanej we wcześniejszych produkcjach maniery. Mówiąc krótko, aktorzy „jadą na autopilocie”, odbębniając po prostu kolejne sceny ze swoim udziałem. Nieco lepiej wypada żeńska obsada, choć i tu nie ma wielkich fajerwerków. Na uznanie zasługuje na pewno Sonya Walger wcielająca się w Molly Cobb – pierwszą Amerykankę na Księżycu. Jakieś plusy? Serial jest dość dobrze zrealizowany, ale ponownie – to nie jest absolutnie telewizyjny Mount Everest. Zadowalająca oprawa audiowizualna nie zakamufluje bolączek, na które cierpi ten obraz. Podstawowe pytanie brzmi: po co? Jaki jest cel tej opowieści? Dyskusyjny The First. Misja na Marsa, opowiadający o pierwszej załogowej misji na Marsa próbował przynajmniej zadać kilka ważnych egzystencjalnych pytań. Tutaj tego nie ma. Ronald D. Moore i pozostali ewidentnie zagubili się w tym, co chcieli przekazać widzom. Być może koneserzy kosmicznych podróży opartych na faktach odnajdą tutaj coś dla siebie, ale dla zwykłego widza będzie to bardzo żmudna podróż na Księżyc.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj