Forever wyrasta na naprawdę przyjemny serial, który niesie pewne przesłanie. Jest nim odnajdywanie radości życia. To, jakie pytanie zadaje główny bohater, jego przemyślenia i właściwie na "nowo" odnajdywanie się w życiu, próba pogodzenia się z własną nieśmiertelnością jest bardzo aktualne. W pogoni za pracą i bogactwem często zapominamy o tym, co najważniejsze. Pod koniec odcinka Henry robi analizę swojej policyjnej partnerki. Zauważa, że śniadania, obiady i kolacje je w pracy, cały czas tam przebywa, a w domu jedynie śpi. I mimo że odpowiada ona, iż nie ma już po co jadać gdzie indziej (śmierć męża), to jednak doktor Morgan ma wiele racji. On także uczy się funkcjonować, czerpać radość z życia. Jego relacje z Abe'em są tutaj bardzo ważne. Syn, który pomimo wyglądu jest sporo młodszy od swojego ojca, pełni tutaj rolę mentora. To porównanie, opozycja pomiędzy wyglądem a zachowaniem daje widzowi sporo satysfakcji. Chociaż w produkcji brak odkrywania Ameryki, a bohater niejednokrotnie próbuje odkryć koło na nowo, aspekt moralny i życiowy jest bardzo widoczny. Dzięki temu serial się po prostu przyjemnie ogląda.
Szczególnie że historia przedstawiona w 3. odcinku jest bardzo aktualna i dobrze poprowadzona. Pojawienie się na rynku nowego specyfiku będącego źródłem młodości potrafi zaciekawić. Pojawia się także kilku podejrzanych, a mimo że rozwiązanie intrygi nie jest specjalnie wymagające czy skomplikowane, samo śledztwo wciąga. Mylne tropy, badania zbliżają ten procedural do kilku innych produkcji. Jak wspominałem przed tygodniem, pobrzmiewają tu echa Elementary, nieco tutaj z Mentalisty, a i sam fakt, że bohater pomimo tylu lat doświadczenia wciąż zachowuje starodawne przyzwyczajenia i etykiety, może nasunąć skojarzenia z Jeźdźcem bez głowy. Henry Morgan to zdecydowanie nie jest bohater współczesny, mimo że w tę współczesność wszedł od początku, był obserwatorem zmian. Mentalność pozostała jednak gdzieś w zamierzchłych czasach. Pomimo tego, że Nowy Jork jest - jak sam bohater zauważa - fascynującym miejscem, to Morgan się w nim męczy. Jego pogoń za ukróceniem życia spotyka się z mocną opozycją ze strony przybranego syna. W połączeniu ze specyficznym humorem obu panów dostajemy przyjemną produkcję posiadającą to coś. Serial ma swój specyficzny klimat, właśnie dlatego się go dobrze ogląda.
Nie brakuje kilku fantastycznych scen. Mowa nie tylko o tej na końcu, w której Abe zjeżdża po rampie na deskorolce, ale również relacji Morgana ze swoim kolegą z pracy. Lucas grany przez Joela Daivda Moore'a stanowi świetny dodatek do obsady i uzupełnia ją o mocny element komediowy. Jego i Iona aż przyjemnie się ogląda razem, jak dyskutują pomimo niechęci Henry'ego do nawiązywania nowych kontaktów.
[video-browser playlist="633184" suggest=""]
Nie jest tajemnicą, że postać Gruffudda będzie bardzo dynamiczna. Za nami raptem 3 odcinki, a już widać, że Morgan zaczyna mieć coraz więcej przemyśleń, czasami niemal wątpliwości, czy jego obsesja na punkcie własnej śmierci jest właściwa. Może jednak warto wykorzystać niecodzienny dar i jakoś go spożytkować? Uzależniony od nowych zagadek, odkrywania tajemnic śmiertelności ludzkiej i jej sposobów bardzo przypomina Dextera czy chociażby Patricka Jane'a. Oni również mieli swoje obsesje popychające ich do takich, a nie innych zachowań, które często skutkowały czymś dobrym - chociażby łapaniem przestępców. Henry jest tutaj dla policji nieoceniony.
Żeby nie było za różowo, wciąż brakuje mi tutaj postaci drugoplanowych. Postać Jo Martinez wprowadzono niejako na siłę, aby bohater miał wsparcie w postaci policji i mógł bez przeszkód zadawać pytania, węszyć i prowadzić śledztwo. Znamienne wydają się słowa Henry'ego, gdy mówi do Jo, że patrząc na jej rozstaw oczu, szczękę, kolor włosów i figurę, widzi osobę bardzo atrakcyjną. To naukowe podejście do kwestii atrakcyjności Martinez mówi niemal wprost - "Jesteś ładna i tyle". Taka właśnie jest partnerka Morgana - ładna. Brakuje jej charyzmy. Nie wiem, czy to z powodu aktorstwa Alany, czy braku pomysłu na jej postać, ale jest ona jednym z najsłabszych elementów obsady. Co aż dziwi, bo postać Abe'a wykorzystano doskonale, a pojawia się on rzadziej niż Jo. Mam nadzieję, że twórcy coś z tym zrobią, wtedy będzie jeszcze lepiej.
Dobrze poprowadzona intryga to jedno; sprawa Aterny, czyli leku opóźniającego starzenie, wpływającego na ludzkie ciało, nie byłaby tak dobra, gdyby nie scena na stacji metra. Przyłapany główny winowajca sam zaznacza, że nie robił tego dla pieniędzy ani sławy. Po prostu chciał pomóc. I pomagał, dopóki nie znaleziono tańszych, niebezpiecznych zamienników. Ten wydźwięk jest bardzo mocny i niesamowicie aktualny. Geniusz w złych rękach może wyrządzić ogromne szkody, a w dobrych - zdziałać cuda. Mimo że twórcy rozmaitych produkcji coraz częściej sięgają po tragicznych antagonistów, to właśnie scenarzyści Forever stworzyli świetnego złoczyńcę odcinka. Złoczyńcę na swój sposób niewinnego, którego trudno jednoznacznie osądzać i ukarać.
Czytaj również: Będzie oficjalny serial "X-Men"?
Podoba mi się Forever. Podoba mi się to, jaki kierunek obiera. Nie jest to produkcja idealna, ma sporo wad, wtórności, jest oparta na schematach i kliszach. Nawet tego nie ukrywa, ale porządnie zrobione retrospekcje, tajemnica w tle, zarysowany wątek główny i ciekawe sprawy tygodnia mogą temu serialowi dać wiele dobrego. Widz, który wsiąknie w specyficzny świat Henry'ego Morgana, będzie się czuł zadowolony. Dostanie nie tylko niezły serial detektywistyczny, ale również prostą, ale jednak rozprawkę na temat kondycji ludzkiej poruszającą aktualnie moralne tematy. Coś w sam raz na jesienne wieczory. Ciepła kawa, herbata lub szklaneczka whisky, koc i kolejne dylematy Henry'ego Morgana, który pomimo dwustu lat na karku wciąż odkrywa, co to znaczy być człowiekiem.