Od czasu do czasu trafiają się filmy, wobec których widzowie mają jasno ustosunkowane oczekiwania. Z racji dotychczasowego, solidnego dorobku Waldemara Krzystka „Fotograf” zalicza się do takich produkcji – jednak czy spełnia pokładane w nim nadzieje?
„Fotograf” jest doskonałym przykładem zaprzepaszczonego potencjału, opierającego się na całkiem ciekawych, wypadających interesująco i wiarygodnie założeniach, jednak jedynie na papierze. Akcja rozpoczyna się w Moskwie, w której mentalność Rosjan w interpretacji Krzystka zatrzymała się w latach dziewięćdziesiątych – oficjele mówią do siebie per towarzyszu, panuje atmosfera wszechobecnego braku zaufania, zaś emerytowani wojskowi oraz tajne teczki są stałym, nieodłącznym elementem rzeczywistości. Właśnie po tak niemogącym skończyć ze swoją komunistyczną przeszłością państwie grasuje seryjny morderca zostawiający na miejscach zbrodni kartoniki z numerkami, które stosują ekipy śledcze, gdy badają zwłoki. Z tego, gdzie dzieje się lwia część fabuły, wynika przede wszystkim fakt, iż trudno jest się utożsamić z którymkolwiek z rosyjskich policjantów prowadzących śledztwo, bowiem poza tym, że stanowią oni schematyczny zestaw cech, są także zupełnie nierozpoznawalni dla polskich widzów. Mamy tutaj Nataszę (Tatyana Arntgolts) uosabiającą kobiecą niewinność i naiwność, Griszę (Artyom Tkachenko) będącego wcieleniem irytującego służbisty, Dmitriewa (Evklid Kyurdzidis) rzucającego żargonem komputerowym i aluzjami technologicznymi oraz majora Lebiadkina (Alexandr Baluev) trzymającego posterunek twardą ręką w starym stylu i lubiącego snuć groteskowe insynuacje, aby zachęcić swoich współpracowników do wykazywania lepszych wyników. Nie dość, że postacie są płytkie – lecz paradoksalnie najlepiej odegrane ze wszystkich aktorskich ról – to nie wywołują żadnych emocji i trudno kibicuje im się w prowadzonym śledztwie, które wkrótce przenosi się do Polski.
Rosyjskim aktorom nie dorównują ich polscy koledzy po fachu - którzy zdecydowanie cofnęli się do paleolitu gry aktorskiej - na czele z Sonią Bohosiewicz, umiejętnie starającą się udowodnić, że pokłady charakteryzatorskiego makijażu stanowią ¾ jej wkładu, tak więc nie musi się bardziej wysilać. W festiwalu sztuczności i regresu charyzmy godnie partneruje jej Adam Woronowicz, starający się pokazać widzom, że pomimo grywania u Grzegorza Jarzyny, Marka Koterskiego czy Borysa Lankosza rola policjanta Kwiatkowskiego wydaje się być dla niego Mount Everestem nie do zdobycia. Sytuację ratuje nieco Tomasz Kot, odgrywający nieoczywistą rolę wojskowego Baumana na swoistym automacie, w porządny sposób, jednak nie jest to postać godna zapamiętania. Paradoksalnie, na tle wszystkich aktorów, których łączny staż aktorski można by liczyć w dziesiątkach lat, lśni debiutujący na ekranie Andriej Kostash, którego blond grzywka zdobi głowę pełną niejednej deprawacji i patologii, dzięki czemu w jego postaci realizuje się dychotomiczna istota dziecka odartego z niewinności.
Ciekawym założeniem są retrospekcje mordercy, dzięki którym reżyser zaprasza do wniknięcia w jego psychikę i przeprowadzenia próby zrozumienia jego osobowości, jednak zabieg ten pozostawia jedynie posmak banału, bowiem przeprowadzenie tychże scen charakteryzuje się kłującą w oczy oczywistością i obrazowością, nie pozostawiając widzowi pola do jakiejkolwiek interpretacji czy przemyśleń.
Zobacz również: Nowy „Obcy”? Neill Blomkamp prezentuje szkice koncepcyjne
Grzechem głównym filmu jest niedopracowany i pełen dziur logicznych scenariusz, przez co cały obraz jest nieczytelny, niepotrzebnie pogmatwany i dosłownie mętny od kolejnych pobieżnie poprowadzonych wątków. Dzięki temu, „Fotografa” łatwo jest sklasyfikować jako dzieło chybione, nieumiejętnie operujące językiem filmu oraz ciekawymi zabiegami i tym samym zacierającym dobre wrażenie, jakim polska kinematografia charakteryzowała się w ostatnim czasie.
zdjęcie główne: materiały prasowe