Warto zwrócić uwagę, że jest to drugie podejście Burtona do tego pomysłu. Pierwszy film o tej samej fabule reżyser nakręcił już w 1984 roku. Co jednak znamienne – był to obraz aktorski. Główna linia dramatyczna tamtej zaledwie 30-minutowej produkcji jest zbieżna z tym, co możemy oglądać w animacji. Wiele kadrów jest ponadto skonstruowanych w ten sam sposób. Poszczególne dialogi wskazują natomiast, że już wtedy reżyser mógł mieć większe plany wobec tego projektu. Plany, które udało mu się teraz zrealizować dzięki możliwościom, jakie daje animacja.
Opowieść sfilmowana w czerni i bieli posiada intrygujący posępny, mroczny klimat, z licznymi groteskowymi i humorystycznymi wstawkami, tak dobrze znanymi fanom twórczości reżysera. "Frankenweenie" stanowi przy tym połączenie stylu poklatkowej animacji, tak chętnie stosowanej przez Burtona, z wsparciem techniki komputerowej.
[image-browser playlist="596975" suggest=""]©2012 Walt Disney Pictures
Strona wizualna nic nie straciła na takim połączeniu. Wszystko nadal wygląda intrygująco, przyciąga wzrok i cieszy oko. Na szczególną pochwałę zasługuje stylizacja postaci. Wygląd bohaterów jest bowiem tak nietypowy, posępny i przesadzony, że nie sposób nie uśmiechnąć się na ich widok. Każda z postaci posiada własny, niepowtarzalny charakter, który jednak doskonale wpisuje się w stylistykę burtonowskich animacji. Najciekawiej wygląda blond włosa dziewczynka o ogromnych oczach oraz jej śnieżnobiały kot, o równie przenikliwym spojrzeniu. Ten czworonóg kradnie zresztą seans wszystkim bohaterom, nawet wskrzeszonemu psu. Jest po prostu najbardziej intrygującą postacią. Jego ‘mimika’ i sposób zachowania są zwyczajnie rozbrajające.
Mocną stroną obrazu są liczne odniesienia do innych historii. Poza urokliwymi cytatami z samej opowieści o Frankensteinie, uwagę przykuwają także inne dające się wychwycić tropy. Przedmieścia i dom Victora przypominają na przykład okolicę, w której zamieszkiwała rodzina z "Edwarda Nożycorękiego". Nie mogłem się też pozbyć wrażenia, że burmistrz ma wiele wspólnego z burmistrzem Miasteczka Halloween, innej słynnej animacji Burtona. Świetna i znacząca jest także obecność Japończyka wśród rywali Victora w konkursie naukowym. Nie zdradzając szczegółów – pojawienie się tego bohatera jest w pełni celowe i uzasadnione zaskakującym nawiązaniem.
[image-browser playlist="596976" suggest=""]
©2012 Walt Disney Pictures
Motywy muzyczne również przywodzą na myśl oryginalne filmy o Frankensteinie, czy innych klasycznych monstrach. Na dodatek - jeden z ważniejszych fragmentów muzyki przypominał mi kompozycję z czołówki animowanej wersji "Batmana". Warto również nadmienić, że przy "Frankenweenie" wykonano podobny manewr, jak przy ostatniej "Alicji w krainie czarów", również produkcji Burton. Wydano dwie ścieżki dźwiękowe. Jedną z kompozycjami Danny’ego Elfmana, stworzonymi do filmu oraz drugą, z piosenkami zespołów indie-rockowych, inspirowanych dziełem. Moją uwagę na "Frankenweenie Unleashed" przykuł w szczególności utwór nagrany przez Imagine Dragons. "Lost Cause" ma w sobie coś, co nie pozwala przejść obok niego obojętnie.
Warto wspomnieć, że tym razem reżyser zrezygnował ze współpracy ze stałymi kolaboratorami. Tandem Helena Bohnam Carter - Johnny Depp zastąpiono Catherine O’Harą, Martinem Shortem oraz młodym Charliem Tahanem. Dobrze się stało. Dzięki temu możemy bardziej skupić się na samych bohaterach niż na fakcie, że doskonale wiemy kto podkłada pod nich głos. Aktorzy brzmią zresztą przekonująco, a ich kwestie niosą odpowiednią dawkę emocji.
[image-browser playlist="596977" suggest=""]©2012 Walt Disney Pictures
Zasłonę dymną rzucę na kwestię 3D. Niby jest, ale de facto znów go nie ma. Obraz po zdjęciu okularów jest tylko lekko rozmazany, a momentów, uzasadniających użycie technologii, jest niewiele. Szkoda, że przy czarno-białej produkcji nie zdecydowano się na prosty 'dwuwymiarowy' obraz. Byłby to dodatkowy hołd klasykom. A tak – jest "hołd" droższym biletom.
Mimo wszystkich zalet, trudno mi wyrokować na ile jest to opowieść skierowana do młodszych dzieci. 9-latek siedzący przede mną wydawał się momentami mocno poruszony wydarzeniami, odczuwając przestrach przed tym, co działo się na ekranie. (A momentów, budzących dreszcz emocji było sporo). Jednak po skończonym seansie powiedział do uśmiechniętej od ucha do ucha matki: „Ale to nie miało sensu!”. Także naprawdę nie wiem co o tym myśleć.
[image-browser playlist="596978" suggest=""]©2012 Walt Disney Pictures
W moim odczuciu nowy "Frankenweenie" stanowi świetną rozrywkę. Jest filmem, który ogląda się z szerokim uśmiechem na twarzy, raz po raz będąc pozytywnie zaskoczonym interesującymi pomysłami reżysera i inteligentnymi nawiązaniami do klasyków. Tim Burton zrehabilitował się w moich oczach. Po nieudanych "Mrocznych Cieniach", zaserwował produkcję wyśmienitą. "Frankenweenie" zyskał moją pełną aprobatę i z chęcią wystawiam mu znak jakości.
Ocena: 8/10