Dwa nowe odcinki 2. sezonu Fundacji wypadają lepiej niż poprzednie. Do fabuły wprowadzono kilka istotnych zmian. Czuć, że wielkimi krokami zbliża się kulminacja.
O ile 2. sezon Fundacji w pierwszej połowie trochę wytracił tempo, o tyle najnowsze odcinki wypadają już zdecydowanie lepiej niż poprzednie – twórcy zagęścili akcję i zrezygnowali z niepotrzebnych wypełniaczy, dzięki czemu całość nabiera wyraźnej soczystości. W wątku Gaal, Sal i Hariego wreszcie zaczyna się dziać coś konkretnego – zestawienie ich z Tellem Bond faktycznie okazało się korzystne. Team, do tej pory zdany tylko na siebie, zaczyna się rozpadać pod działaniem sił zewnętrznych. Hari staje się dla Tellem niewygodną przeszkodą do usunięcia, Gaal zaś cennym nabytkiem, z którego kobieta nie chce rezygnować. Sal obejmuje w tym układzie raczej neutralną pozycję, a za sprawą jej perspektywy możemy obserwować wydarzenia w pewnym sensie obiektywnie – to właśnie ona jako jedyna zachowuje dystans do Tellem i nie idzie za jej wytycznymi bezrefleksyjnie, tak jak robi to Gaal. Sama Tellem natomiast to postać bardzo niepokojąca i nieprzewidywalna. Choć pozornie sprawia wrażenie dobrej matki przygarniającej pod swoje skrzydła wszystkie stworzenia, czuć podskórnie, że jej zamiary są zupełnie inne. Za jej sprawą trójka głównych bohaterów może się od siebie odseparować, co sprawia, że każdy z nich zyskuje pewną indywidualność. Najkorzystniej wypada na tym Sal, której autentycznie kibicowałam. Nowe odcinki bardzo dobrze rozwijają te wątki, a wisienką na torcie jest cliffhanger – wszystko dobrze się ze sobą zgrywa i budzi zainteresowanie tym, co wydarzy się dalej.
Dużo uwagi poświęcono też samemu Hariemu – twórcy posługują się retrospekcjami, aby szerzej zarysować nam jego postać. Z perspektywy finału 7. odcinka wydaje się to uzasadnione – tego rodzaju zaprzyjaźnienie nas z bohaterem ma w naturalny sposób sprawić, że będziemy go bardziej opłakiwać. I rzeczywiście coś w tym jest! Dzięki emocjonalnym flashbackom postać Seldona dużo zyskuje, a jego śmierć wybrzmiewa jakoś boleśniej. Dotychczasowe doświadczenia Hariego pokazuje nam się przede wszystkim z tej przykrej strony. W retrospekcjach obserwujemy jego trudne dzieciństwo z przemocowym ojcem, brutalnie odebraną miłość i wreszcie przemianę w pozbawionego emocji naukowca na usługach Imperium, przed czym całe życie tak bardzo się bronił. Co zaskakujące, flashbackom poświęcono naprawdę dużo czasu ekranowego – sama byłam zdziwiona, że aż tyle. Finalnie jednak płyną z tego same korzyści, a my jako widzowie możemy na chwilę się zatrzymać – żadne wydarzenia poboczne na tym nie ucierpiały, a sam Hari dużo zyskał.
Tymczasem na Trantorze w dalszym ciągu obserwujemy sabotaż Sareth. Na tej płaszczyźnie fabularnej to właśnie jej poświęcono najwięcej uwagi, dlatego dostała dużo samodzielnych scen. Imperator ponownie trzyma się na uboczu, biernie obserwując poszczególne wydarzenia w galaktyce. Nie pokazuje już widzom swoich uczuć i emocji tak wyraźnie, jak jeszcze na początku sezonu. Twórcy nieco zdystansowali tę postać, pozwalając dojść do głosu innym – w efekcie Brat Dzień wydaje się bardziej nieobliczalny. Bez wglądu w to, jak aktualnie się czuje, nie wiemy, co może planować. Kamera skupia się przede wszystkim na niezwykle pewnej siebie Sareth i jej planach, które wydają się skazane na sukces – łatwość i lekkość, z jaką kobieta realizuje swoje założenia, są wręcz zaskakujące. Jej niepokorność widać bardzo dobrze na arenie, gdy zabiera głos przed poddanymi, choć nikt jej o to nie prosił. Ella-Rae Smith i Lee Pace świetnie rozegrali tę scenę mimikami i grą spojrzeń, fundując nam atmosferę tak gęstą, że można ją było kroić nożem. Sareth jak na razie triumfuje. Ciekawa jestem, czy przypadkiem nie jest to zmyłka fabularna – lodowate spojrzenia Cleona i coraz częstsze ujęcia na Demerzel mogą sugerować, że za chwilę wydarzy się tu coś, na co przyszła królowa zupełnie nie jest gotowa. Mimo że poszczególne sceny nie są wyjątkowo dynamiczne, a bohaterowie raczej rozmawiają, aniżeli podejmują faktyczne działania, czuć, że napięcie rośnie, a kulminacja jest coraz bliżej. W sieć intryg w nowym odcinku wplątany zostaje także Brat Świt, co może zwiastować poważne konsekwencje i przewrót przy tronie.
Po mdłym 4. odcinku na ekran wraca też Hober Mallow ze swoją tajemniczą misją. Wreszcie dowiadujemy się, że został oddelegowany do Przestrzeńców, aby przeciągnąć ich na swoją stronę. Z solowymi działaniami i samotnym dryfowaniem po kosmosie niekoniecznie jest mu do twarzy. Jego postać zdecydowanie lepiej wypada w interakcjach z innymi, gdy może pokazać swój charakterek. Na szczęście do takich interakcji w pewnym momencie rzeczywiście dochodzi i to na wysokim szczeblu, a wątek Mallowa tworzy wreszcie punkt styczności między poszczególnymi płaszczyznami fabularnymi. W nowych odcinkach bohater staje oko w oko z Belem Riose'em, z którego rąk cudem udaje mu się wymknąć. Scena ucieczki jest zatem ważna z kilku powodów – nie tylko stanowi furtkę do pościgu za protagonistą, ale też otwiera jawną konfrontację między siłami Fundacji a mocą Imperium. W tym samym czasie podobną konfrontację obserwujemy również w wątku Poly'ego Verisofa i Brata Constance (jednak tutaj już nie jest aż tak widowiskowo jak między Belem a Hoberem). Ta dwójka zostaje pojmana i osadzona na Trantorze, a następnie doprowadzona przed oblicze Imperatora. Bohaterowie w omawianych odcinkach w zasadzie nie mają nic do roboty, ale w finale otrzymujemy cliffhanger – wszystkim zebranym objawia się kolejny Hari Seldon, który przez ten czas tkwił w ciele Constance. Ta krótka scena daje Imperatorowi możliwość naprężenia muskułów – bezlitosne rozprawienie się z widmem Seldona, nawet kosztem Constance, to zagrywka mająca na celu pokazać wszystkim zebranym, że nie warto z nim zadzierać. W nowych odcinkach Imperium dostaje kilka bardzo wyraźnych sygnałów, że Fundacja rośnie w siłę, a presja jest coraz bardziej odczuwalna. I choć Cleon nadal robi dobrą minę do złej gry, wszystko zaczyna mu się powoli wymykać spod kontroli.
Dwa nowe odcinki Fundacji wypadają dobrze i bardzo dynamicznie – im bliżej finału, tym bardziej czuć, że stawka jest naprawdę wysoka. Epizody są podszyte niepokojem i poczuciem zagrożenia, które może nadejść właściwie z każdej strony. Sojusznicy niekoniecznie są sojusznikami, a niepokonani okazują się mieć chwile słabości. System zaczyna chwiać się w posadach. Znalazło się też coś dla oka – międzygalaktyczne podróże Hobera Mallowa owocują imponującymi ujęciami na statki kosmiczne, co faktycznie robi duże wrażenie; widać w tym rozmach i ogromny budżet. Robi się coraz goręcej. Wszystkie wydarzenia prowadzą do konkretnych celów. Najważniejsze trzy odcinki wciąż jeszcze przed nami. Czekam!