W drugiej połowie 2. sezonu w Fundacji robi się coraz poważniej – wprowadzeniem do tego niepokojącego klimatu były już dwa poprzednie odcinki, jednak dopiero 8. i 9. epizod w pełni rozwijają ten potencjał. Na progu wielkiego finału otrzymujemy zatem otwarte konfrontacje na wielu płaszczyznach, widowiskowe walki i wreszcie – śmierć kilku bohaterów, co oczywiście mocno wpływa na emocje widza. Świat trzęsie się w posadach już nie tylko w przenośni, ale i na jawie, co widać zwłaszcza w odcinku numer 9. Zanim jednak do tego przejdziemy, warto podsumować kilka wątków pobocznych, bo i tu dzieje się sporo – tak naprawdę twórcy rozegrali symultanicznie kilka różnych konfrontacji, w wyniku czego wszyscy bohaterowie musieli podjąć otwartą walkę, na mniejszą lub większą skalę. Ta na mniejszą rozgrywa się na Ignis, gdzie Gaal i Salvor ostatecznie rozprawiają się z opresyjną Tellem Bond i udaje im się uciec. Tutaj jak królika z kapelusza wyciągnięto kolejnego Hariego Seldona, który ratuje obydwie dziewczyny z opresji. Szczerze mówiąc, to rozwiązanie niczym mnie nie zaskoczyło. Serial jest napakowany widmami Hariego, które zareagują zawsze, gdy zajdzie taka potrzeba. Wątek na Ignis nie budzi zatem szczególnych emocji, bo rozgrywa się zgodnie z oczekiwaniami, ale bez większych fajerwerków. Plus za solowe sceny walki Sal, w których faktycznie mogła zabłysnąć, oraz za zabicie Tellem przez Hariego. Brutalność obrazu trochę poraża. Twórcy podeszli do tematu dość odważnie i bez taryfy ulgowej. Paradoksalnie, choć może brzmieć to upiornie, to całkiem dobry zwiastun – widać, że w scenariuszu przewidziano nie tylko happy endy i że bohaterowie są gotowi do bezkompromisowego rozprawiania się z wrogiem. Nieco więcej dzieje się też w wątku Hobera Mallowa – postać zostaje wywołana do tablicy, gdy zachodzi konieczność odbicia Poly’ego Verisofa i Constant z Imperium. Po raz kolejny twórcy używają Mallowa do tego, by sprowokować siły Imperium. Tym razem robią to jednak jeszcze bardziej widowiskowo niż w ostatnim starciu z Belem Riosem. Uwolnienie Constant i zniszczenie części pałacu Imperatora to policzek dla całego Królestwa i jednocześnie ośmieszenie Cleona – w tej scenie widać ogromną słabość władcy, który w panice ucieka przed zagrożeniem i którego (co zauważają świadkowie) jednak można zranić. Cleon cierpi przede wszystkim wizerunkowo, co natychmiast pcha go do zemsty. Mallow i Constant co prawda uciekają, jednak nie na długo, bo finalnie i tak wpadają w szpony Imperatora. Przez ten krótki czas swobody mają jednak okazję rozwinąć swoją relację romantyczną, której ja w dalszym stopniu absolutnie nie kupuję. Nie ma w tym chemii ani żadnej wiarygodności, a fabularnie nie jest to do niczego potrzebne.
fot. materiały prasowe
Tymczasem Brat Zmierzch i Rue przypadkiem odkrywają tajemne komnaty w pałacu i przemilczaną przez setki lat tajemnicę Demerzel. Fakt, że tym razem to właśnie ta dwójka otrzymuje więcej czasu ekranowego niż Brat Świt i Sareth, jest dla mnie dużym plusem. Dzięki temu mamy pewną równowagę fabularną, w której każdy z duetów dostaje swoje pięć minut. Rue i Zmierzch to zupełnie inna dynamika niż Świt i Sareth – w ich wątku nie ma tylu burzliwych emocji; jest za to raczej chłodna kalkulacja, co dodaje ich działaniom aury tajemniczości. Rzec zatem można, że w omawianych odcinkach do głosu dochodzą dojrzałość i doświadczenie, które odsuwają ten młodzieńczy pierwiastek na bok – cieszę się z takiego rozwiązania, bo dobrze koresponduje to z wątkiem samej Demerzel, która jest przecież najstarszą mieszkanką pałacu. Podczas gdy Świt i Sareth skupiają się na buntowniczym płodzeniu potomka i tym samym na obaleniu Cleona, Zmierzch i Rue zaglądają w przeszłość, mierząc się z siłą, która może zagrozić całemu Imperium od wewnątrz. Jest to naprawdę fajnie zrównoważone i czytelne, a tak zestawione wątki gwarantują oryginalność i celność przekazu. Fakt, że twórcy wreszcie poświęcili tyle uwagi Demerzel, jest bardzo dobrą zagrywką – wątek jej postaci jest tragiczny, a w świetle opowieści Cleona I ona sama wydaje się nieobliczalna i zwyczajnie niebezpieczna. Całą jej historię poznajemy z cudzej perspektywy; ona sama w dalszym ciągu zachowuje pokerową twarz, nie dając po sobie niczego poznać. Twórcom ewidentnie zależy, by na tym etapie przedstawić ją jako zagrożenie, jako swego rodzaju mózg wszystkich operacji i siłę, która pociąga za wszystkie sznurki – biorąc jednak pod uwagę fakt, że jest to subiektywna wersja Cleona, trudno powiedzieć, czy faktycznie taka jest prawda. W wątku Demerzel jest nadal wiele kart do odkrycia – czuć, że ona sama odegra kluczową rolę w finale, na co czekam z niecierpliwością. To jedna z ciekawszych postaci w serialu. Finał 9. odcinka rozgrywa się na Terminusie, gdzie dochodzi do otwartej walki między siłami Fundacji a Imperium. Na planetę pofatygował się nawet sam Imperator, który w ten sposób chyba chciał dodać sobie pewności siebie i zyskać w oczach poddanych – jego działania jednak ukazują, jak bardzo jest spanikowany; nie pomaga mu nawet najpoważniejsza mina. Cała sytuacja z Hoberem Mallowem, a później lekceważący stosunek mieszkańców Terminusa to dla Cleona niemałe upokorzenie. Bohater rewanżuje się w najgorszy możliwy sposób – unicestwiając planetę. Cała ta scena jest niesłychanie emocjonalna i niesłychanie widowiskowa – budzi emocje na wszystkich możliwych płaszczyznach, a w dodatku jest świetnie zrealizowana. Największy ból czuć w wątku Bela Riose’a, który musi skazać na śmierć swojego ukochanego. Rozdarcie bohatera jest widoczne gołym okiem. Niestety, w tym przypadku zwycięża lojalność wobec Imperium. Wraz z Glawenem na Terminusie giną też wszyscy cywile, liderzy Fundacji oraz Poly Verisof. Niejasny jest jeszcze los krypty, jednak biorąc pod uwagę skalę zniszczeń, trudno zakładać, że miałaby w cudowny sposób przetrwać. Kamera nie pokazuje rozpadu planety w całej okazałości, a filtruje obraz przez okna statku i relacjonuje nam wydarzenia z bezpiecznego dystansu. Trochę szkoda, bo naprawdę aż chciałoby się przyjrzeć temu lepiej – tak widowiskowa jest to sekwencja. Ostatnie ujęcie na twarz Imperatora i jego zadowolenie z wykonanego rozkazu robi piorunujące wrażenie, Cleon jest jedyną osobą, która uśmiecha się na widok ginącego świata, co czyni go przerażającym. Choć do tej pory Fundacja ucierała mu nosa, teraz szala mocno przechyliła się na drugą stronę. W najnowszych odcinkach serial nabiera powagi – czuć, że stawka jest bardzo wysoka, a każdy z bohaterów ma coraz mniej do stracenia. Postaci tracą swoich bliskich i ukochanych, Fundacja traci Terminusa, a Cleon triumfuje na tle apokalipsy. Jest strasznie. Aż ciarki przechodzą. To zdecydowanie dwa najlepsze epizody do tej pory. Czuć w tym pomysł i spójne dążenie do celu. Mimo drobnych uchybień kolejne wydarzenia mocno uzupełniają dotychczasowe luki fabularne, przez co całość świetnie się zagęszcza i wszystko powoli trafia na swoje miejsce w tej opowieści. Finał zapowiada się naprawdę obiecująco.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj