Zacznijmy jednak od początku. G.I Jane miała ciężkie życie, walcząc o przetrwanie w męskim świecie marynarki wojennej, uzbrojona jedynie w siłę własnych mięśni i charyzmę. Jej koledzy po fachu z malowniczo wybuchowego filmu Jona Chu nie mają takiego problemu. Wspomagani przez różnego rodzaju militarne gadżety, przepalają drucianą siatkę dotknięciem dłoni i idealnie trafiają do celu, choćby ten oddzielony był grubą warstwą betonu. Wszystko to w imię ojczyzny, której niezmordowanie bronią.
[image-browser playlist="592248" suggest=""]
©2013 Paramount Pictures
Tym razem sami członkowie elitarnej jednostki wojskowej będą mieć nieliche kłopoty. Kobra przestanie być największym zagrożeniem, gdy problemy sprawiać będzie zmanipulowany przez siły wroga rząd. W szczególności sam prezydent, który zawiąże spisek przeciwko żołnierzom, w skutek którego baza G.I Joe zostanie doszczętnie zniszczona, a sama grupa prawie całkowicie wymordowana. Ci, którzy pozostali przy życiu, nie spoczną, dopóki nie dowiedzą się, kto stoi za atakiem - po to, by następnie wymierzyć sprawiedliwość w swoim unikalnym stylu.
Czyli, jak można się łatwo domyśleć, zgodnie z zasadami sequela - będzie mocniej, głośniej i szybciej. W przypadku filmu Jona M. Chu na szczęście też trochę lepiej. Fabuła nadal jest dość pretekstowa, a humor idealnie wpasowany w konwencję gatunku, jednak bohaterowie od czasu do czasu silą się na dość bezpretensjonalny dowcip. The Rock nadal świetnie się czuje w roli sympatycznego mięśniaka, a jak zwykle nonszalancki Bruce Willis wciąż sypie sarkastycznymi odzywkami jak z rękawa. Pytania o to, co stało się z częścią ekipy, którą widzieliśmy w "Czasie Kobry", twórcy zagłuszają seriami z co rusz to większych karabinów.
"Odwet" pozbawiony nieznośnie kiczowatej maniery, której podporządkowano część pierwszą, jest więc całkiem przyjemnym filmem akcji, gdzie szare komórki zamierają chwilę po pierwszej wymianie ognia. Nie ma jednak czasu na filozoficzno-moralne rozważania, gdy co rusz atakowani jesteśmy efektownymi scenami walk, nierzadko rozgrywającymi się w bajecznych plenerach. Szczególnie górska potyczka na samurajskie miecze przyprawiać może o zawrót głowy, przy okazji śmiało konkurując pod względem absurdalności z pamiętną sceną rozwałki w Paryżu.
[image-browser playlist="592249" suggest=""]
©2013 Paramount Pictures
Ktoś, kto cierpiał podczas seansu "Czasu Kobry" z powodu, delikatnie mówiąc, dość przeciętnych efektów specjalnych, tym razem powinien być zadowolony. Chu, całkiem sprawnie operując materią filmową, tworzy efektowne obrazki, w które wrzuca swoich bohaterów, pozwalając im na wszystko. The Rock i spółka w stu procentach wykorzystują możliwości, jakie dają im niezwykłe gadżety i dość nieudolni przeciwnicy. Strzelają, kopią, a nawet latają na linach wśród zaśnieżonych szczytów w rytmie bardzo udanej ścieżki dźwiękowej, którą tak znakomicie reprezentowała w zwiastunie podrasowana wersja "Seven Nation Army" - znanego hitu The White Stripes.
Nie ma więc wstydu, chciałoby się rzec. Odwet żołnierzy G.I Joe jest odpowiednio wybuchowy, malowniczy i dynamiczny. Poparty określoną liczbą dwuznacznych żartów i natężeniem amerykańskiego patriotyzmu wypełnia swoje założenia w 100%. Ktoś, kto nie nudził się na "Czasach Kobry", prawdopodobnie teraz też będzie z wypiekami na twarzy kibicował poczynaniom głównych bohaterów. Dodatkowym smaczkiem może być to, że w końcu chociaż przez chwilę mamy okazję obserwować Amerykę jako głównego agresora, a nie potencjalną ofiarę, która jak zwykle przetrwać musi każdy kataklizm. W obliczu niepokojących doniesień z Korei Północnej, seans filmu Jona M. Chu niewątpliwie może być całkiem zabawnym doświadczeniem.
Ocena: 6/10