Szósty odcinek i cała akcja na statku to prawdopodobnie najlepszy dowód na brak pomysłu i chęć jak największego oszczędzania pieniędzy. Zapchanie fabuły bardzo mizernym, nudnym i mało emocjonującym motywem prób przebicia się do zabarykadowanych przeciwników jest zabiegiem bardzo nieudanym. Momentami można odnieść wrażenie, że scenarzyści na siłę przedłużają ten wątek, bo w innym wypadku musieliby pokazać coś interesującego. Wprowadzenie do tego równania niewolników i ich bunt to prawdopodobnie jedyny element w miarę działający, aczkolwiek samo starcie z wrogami trwa zaledwie sekundy. Po to czekaliśmy prawie dwa odcinki, by w chwilę pozbyć się przeciwników? 

Flint jest nieufny, a to przywara, która go zgubi. Widzieliśmy już wcześniej w odcinku ze statkiem na plaży, jak pozbywa się osób, które mu zagrażają. Tylko tam to był zwyczajny nikt, który nie miał na nic żadnego wpływu, a teraz mamy sytuację z Billym. Końcowa scena z szóstego odcinka jest zarazem najbardziej irytującą z całego serialu, bo Billy to jedna z sympatyczniejszym postaci Black Sails, a jego odejście zostaje pokazane po macoszemu. Ot, kilka słów o tym, że spadł, i koniec. Jak widz ma emocjonować się serialem niepotrafiącym nawet wykorzystać postaci, która wzbudza jakiekolwiek reakcje? Wprawdzie podejrzane jest to, że samej sceny upadku Billy'ego nie widzieliśmy, ale raczej wątpię, by to oznaczało jego niespodziewany powrót - w końcu byli na pełnym morzu. Śmierć Billy'ego niby potwierdza rozmowa Flinta z Gatesem z siódmego odcinka. Dokładnie wiemy, że to był krok za daleko i raczej nic już kapitana nie uratuje. Przesadził i konsekwencje będą wielkie. Szkoda, że to wszystko budowane jest tak ślamazarnie, a efekt końcowy dostaniemy dopiero w finale.

[video-browser playlist="634001" suggest=""]

W Nassau raz jest lepiej, raz gorzej. Szósty odcinek w końcu pokazuje Eleanor w pozytywnym świetle. Nareszcie twórcy przekonująco prezentują nam tę kobietę, która wyrasta na bezwzględną, wpływową i okrutną postać. Cała intryga z pozbyciem się ostatnich ludzi Vane'a sprawdza się, ciekawi i satysfakcjonuje. Szkoda jedynie, że ponownie Black Sails wypełnia czas niepotrzebnymi scenami, nie oferując nawet minimum akcji (bo jak inaczej wyjaśnić fakt, że oglądamy sceny po całej zasadzce?). Jednocześnie siódmy odcinek to powrót do mdłych i pozbawionych pomysłu wątków obyczajowych, które ani nie rozwijają postaci, ani nic interesującego nie wnoszą do fabuły. Mowa o relacji Eleanor z jej czarnoskórym niewolnikiem, sytuacji Max, która zdobywa status w burdelu, oraz scenie Flinta i Eleanor. Twórcy mówią, że nie chcą opierać się na stereotypach pirackich - i to jest bardzo chwalebne - ale problem polega na tym, że zamiast tego nie chcą zaoferować nic atrakcyjnego. Co nam po braku schematów, gdy dostajemy papierowe postacie, obyczajowo-miłosne wątki (Flint i pani Barlow) oraz zero tego "czegoś", czego po serialu o piratach można oczekiwać? Kino pirackie osadzane było w gatunku przygodowym, więc czemu teraz oferowane nam są popłuczyny bez ładu i składu, w których nic tak naprawdę nie działa? 

Wątek Vane'a w siódmym odcinku jest chyba najjaśniejszym punktem obu tutaj recenzowanych. Jest on przede wszystkim najbardziej klimatyczny i zapowiada jeszcze więcej wrażeń. Pojedynek z brodatym piratem jest niezły, a finał - odpowiednio brutalny. Można rzec, że przemiana Vane'a jest już kompletna, bo w myśl słów Eleanor przestał się bać i zaczyna odzyskiwać charyzmę oraz wigor. Jeśli ruszy na Nassau ze swoją załogą, finał może nam wynagrodzić większość nudnego sezonu.

Black Sails to wielkie rozczarowanie, bo pełno tutaj przeciętnych wątków obyczajowych, wciśniętych na siłę romansów i innych nieudanych zabiegów, które pokazują brak pomysłu na serial. Nie ma akcji, przygody, ciekawych postaci i historii, która pozwoliłaby emocjonować się perypetiami bohaterów. Faktem jest jednak, że finał zapowiada się wybuchowo.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj