Geniusz to film oparty na faktach, który opowiada o niezwykłej zależności pomiędzy pisarzem a jego redaktorem. Oceniamy bez spoilerów.
Max Perkins miał talent i szczęście do odkrywania dla świata wybitnych pisarzy, którzy na zawsze wpisali się w historię literatury. Dość powiedzieć, że miał zaszczyt pracować ze Scottem Fitzgeraldem, Ernestem Hemingwayem czy Thomasem Wolfem. To właśnie z tym ostatnim połączyła go skomplikowana, niemal ojcowska relacja, która ogromnie rzutowała na życie tej dwójki.
Geniusz pozwala nam przyglądać się rodzącej się przyjaźni oczami obu mężczyzn, choć to postać Thomasa gra w nim pierwsze skrzypce.
Także aktorsko. Jude Law, który wcielił się w genialnego pisarza powoli popadającego w obsesję i szaleństwo, kradnie każdą scenę. Gdy on jest na ekranie – nikt inny nie istnieje, mimo że w rolę Maxa wcielił się przecież doskonały Colin Firth. Nawet jednak on musiał ustąpić pola brylującemu Jude’owi, który Thomasa sportretował z empatią, zrozumieniem, a jednocześnie bez próby jakiegokolwiek wybielania zachowania i charakteru postaci.
Michael Grandage kreśli biografię Wolfa w nietypowy sposób, skupiając się na wybranych przez siebie elementach, a pomijając inne. To jednocześnie wada i zaleta filmu – uwypuklając proces twórczy i zgubny wpływ pisarza na bliskich mu ludzi, pominął inne aspekty jego życia, przez co Wolf wydaje się bohaterem niepełnym, zbudowanym jedynie z dramatyzowania i talentu. Niemożliwe jest, by w tym człowieku nie było nic więcej.
No url
Twórca
Geniusza dostał do obróbki porządny, rzemieślniczy scenariusz. Poprawny, ale bez żadnego błysku – i taki właśnie zrobił film. Obserwujemy więc początek przyjaźni Thomasa i Maxa, która wykracza daleko poza koleżeńskie stosunki zawodowe, burzliwy związek Wolfa z ukochaną Aline i na koniec destrukcyjny wpływ pisarza na wszystko, co mu bliskie. Życie z nim wyglądało jak emocjonalna karuzela, jak ciąg narkotykowy. Gdy odchodził – zostawała nieprzenikniona pustka.
A odchodził zawsze. Wolfowi można zazdrościć i współczuć, ale po filmie Grandage przeważa to drugie uczucie. Thomas bowiem był wielkim twórcą – nieokiełznanym, z pasją i obłędem w oczach, a jednocześnie spalającym się w piekielnym żarze własnych słów.
Koniec końców
Genius zostawia z refleksją nie tylko na temat tego konkretnego pisarza, ale też nad procesem twórczym jako takim. Pyta o rolę redaktora i o to, jaki wpływ na dzieło mogą mieć jego krytyczne uwagi. Gdzie jest granica? Odpowiedzi musimy szukać gdzie indziej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h