Schemat fabularny Geniusza zaczyna nabierać kształtów. Odcinek numer 3 wyraźnie daje do zrozumienia, że całą historię będziemy śledzić chronologicznie, a Geoffrey Rush w roli Einsteina pojawi się dopiero później.
W dalszym ciągu pozostajemy przy młodszej wersji słynnego naukowca, wykreowanej przez Johnny Flynn. Akcja rozpoczyna się na krótko po momencie, w jakim zostawiliśmy bohaterów tydzień temu, co nakreśla schemat zaplanowany przez twórców – prześledzimy wszystko tak, jak miało miejsce, a starszy Einstein w nazistowskich Niemczech zwieńczy tę opowieść u końcu sezonu. Geoffrey Rush, który pojawił się w pierwszym odcinku a także na wszystkich plakatach i grafikach promocyjnych ma zatem stanowić jedynie wabik do zapoznania się z produkcją. W dalszym ciągu jednak nie możemy obserwować go w fabule bieżącej, a kruczoczarny włos młodego Einsteina zdradza, że jeszcze trochę sobie na to poczekamy. Póki co nie narzekam - to właśnie kreacja Flynna zainteresowała mnie bardziej w odcinku pilotowym i cieszę się z możliwości zapoznania się z historią chronologicznie.
Odcinek numer trzy potwierdza również przypuszczenie, jakie zaczęło towarzyszyć mi w poprzednim epizodzie – tytuł Geniusz wcale nie musi tyczyć się jednej osoby. Tym razem między wierszami zostają nam przybliżone sylwetki Wilhelma Röntgena, a także zazdrosnego Phillipa Lenarda, którzy w pocie czoła pracują nad udoskonaleniem swoich wynalazków. Sam Einstein nie podejmuje większych prób zawojowania dziedziny nauki, bo przez cały czas trwania odcinka jest zajęty układaniem planów na dorosłe życie – za chwilę przecież ma się urodzić jego dziecko. Roztargniony naukowiec na każdym kroku udowadnia (zarówno Milevie, jak i widzom), że nie jest dobrym materiałem na ojca ani też człowiekiem, którego dałoby się wsadzić z sztywne ramy przyziemnej codzienności, jednak jego starania i desperacja są autentyczne i wzbudzają we mnie raczej pozytywne emocje. Nawet ktoś tak znany i genialny jak Einstein musiał swego czasu mierzyć się z trudnościami dnia codziennego, potykał się i podnosił. Przez cały czas trwania odcinka obserwowaliśmy zatem jego ludzką twarz, nie oblicze naukowca, dzięki czemu cała historia zdaje się być znacznie bardziej wiarygodna i namacalna.
Związek Einsteina z Milevą w dalszym ciągu przeżywa wzloty, upadki, a nawet bolesne tragedie. Dziecko zdążyło się urodzić i umrzeć, a jego ojciec nie miał nawet okazji go widzieć. Sytuacja jest jednak przedstawiona widzowi z obu stron, przez co nie możemy go za to oceniać. Mamy pełną świadomość okoliczności, jakie decydują o kolejnych krokach bohatera, dzięki czemu śledzimy całą historię w ujęciu szerokim. To dobrze - bardzo łatwo byłoby bowiem skreślić Einsteina za jego czyny, gdybyśmy przez cały czas towarzyszyli sceptycznie nastawionej rodzinie Milevy. Na dziewczynie w dalszym ciągu ciąży wielka presja ze strony ojca, nie ma też wsparcia od własnej matki. Nikt nie jest przychylny jej wybrankowi, co jeszcze bardziej utrudnia jej sytuację. Trudno jednak wyzbyć się przekonania, że to właśnie ona jest tą jedyną, prawdziwą miłością Alberta, bo mimo tego, iż są swoimi przeciwieństwami, obydwoje pasują do siebie jak puzzle w układance. Bohaterowie są bardzo autentyczni i aż chce się im kibicować, a wizja, że jeszcze w tym sezonie ich drogi rozejdą się na dobre, wciąż jest jakaś nieprawdopodobna.
W odcinku brak retrospekcji, które do tej pory były obecne w serialu. W fabule bieżącej dzieje się tyle różnych rzeczy, że zwyczajnie nie ma na nie miejsca. Jest za to więcej muzyki i ciekawostek z dziedziny fizyki, w dodatku tłumaczonych bardzo przystępnie i obrazowanych za sprawą świetlistych efektów. Kamera towarzyszy w równej mierze Einsteinowi co Milevie, którzy praktycznie przez cały czas trwania odcinka są od siebie odseparowani. Możliwość obserwowania ich niezależnych poczynań jest bardzo cenna, a każde z dwójki bohaterów ma wystarczająco dużo czasu by zaskarbić sobie zrozumienie i sympatię widza. Osobiście bardziej przekonuje mnie rozsądna Mileva, którą podziwiam za jej determinację i twardą skorupę. Świadomość, że młodzi mają od teraz mieszkać razem, może zwiastować, że przed nami jeszcze dużo spięć i rozczarowań. Mam jednak pewność, że będzie się to wyjątkowo dobrze śledziło, a to za sprawą ekranowej chemii, jaka panuje między dwójką głównych aktorów. Wykonują naprawdę kawał dobrej roboty.
Bieżący odcinek Genius ogląda się płynnie i z zaciekawieniem, jednak w mojej ocenie jest odrobinę bardziej jednolity niż dwa pierwsze. Skupiamy się w zasadzie na psychicznej kondycji głównych bohaterów, przez co ma się wrażenie, że brak tu bardziej wyrazistych momentów. Mimo to epizod wypada całkiem dobrze i zachęca do sięgnięcia po kolejne. W tym tygodniu ode mnie 7/10.