Każdy miłośnik Marvela, który pamięta czasy TM-Semic, z pewnością czytał wydanie Mega Marvel z 1994 roku, poświęcone genezie Ghost Ridera. Komiks kosztował wówczas 25 tysięcy złotych i pod każdym względem był wart swojej ceny. Dostaliśmy jedną z najlepszych superbohaterskich opowieści, które ukazały się w Polsce. Filmowa, wielowątkowa narracja, trzymająca w napięciu fabuła, interesujący bohaterowie i klimat grozy – wszystko to sprawiło, że dla wielu z nas ten komiks był pasjonującą lekturą. Dzisiaj, po tak wielu latach, Ghost Rider powraca, a wydany przez Muchę Comics album rozpoczyna się właśnie od tej kultowej historii przedstawiającej genezę bohatera. Danny’ego Ketcha poznajemy już na pierwszych stronach, ale historia postaci Ghost Ridera nie zaczyna się w tym miejscu. Początki Ducha Zemsty sięgają lat siedemdziesiątych, kiedy to został on wykreowany przez Gary’ego Friedricha i Mike’a Plooga, pracujących dla Marvela. Pierwszym Ghost Riderem był Johnny Blaze – kaskader i motocyklista. Bohater walczył z nawiedzającym go demonem i finalnie zwyciężył. Porzucił piekielny motor odpowiedzialny za jego transformację. Wiele lat później na pojazd trafił Danny Ketch. W historii otwierającej komiks poznajemy Danny’ego, jego bliskich, a także adwersarzy – Blackouta i Deathwacha – złoczyńców, z którymi będzie zmagał się również w późniejszych przygodach.
Mucha Comics
Pierwsza historia, w której jesteśmy świadkami narodzin nowego Ghost Ridera, już nie przeraża jak kiedyś, ale wciąż może się podobać. Z perspektywy czasu warto docenić, że tak kuriozalną postać, jak odzianego w skórę gościa o płonącej czaszce, udało się ulokować w poważnej i zaskakująco brutalnej historii. Lektura nadal jest przyjemna, choć oczywiście to, co dla młodego czytelnika w latach dziewięćdziesiątych wydawało się przerażającym horrorem, teraz jest jedynie akcyjniakiem w konwencji grozy. Niemniej należy pogratulować Marvelowi stworzenia komiksu o mroczniejszej, defetystycznej estetyce, która znacząco wyróżniała się na tle przygód innych superbohaterów. Szkoda tylko, że dalsze opowieści fabularnie odstają od tego, co oferuje preludium. Mrok wciąż jest w nich obecny, ale treść równa do sztampy charakterystycznej dla komiksów z lat dziewięćdziesiątych. Ghost Rider Howard Mackie i Marka Texeiry odpowiada na zapotrzebowanie fanów Marvela, którzy łaknęli w kochanych przez siebie komiksach konwencji grozy. Dość proste pod względem fabularnym historie zostają przyprawione halloweenową estetyką, bo przecież gość z płonącą czachą idealnie wpisuje się w taki klimat. Twórcy celowo stosują ciemną tonację – praktycznie wszystkie wydarzenia dzieją się w nocy. Brudne zakamarki wielkiego miasta, piekielne odstępy, zacienione pomieszczenia – oprawa wizualna Ghost Ridera przypomina tę znaną chociażby z Batmana. Króluje ciemność rozjaśniona jedynie płomieniem wydobywającym się z czerepu Ducha Zemsty. Robi to naprawdę dobre wrażenie i działa w służbie opowieści z dreszczykiem. Obrana stylistyka spełnia swoją funkcję, ale niestety nie jest w stanie zakamuflować niedostatków scenariuszowych. Ghost Rider zmaga się z tymi samymi bolączkami, co cały Marvel w latach dziewięćdziesiątych. Przeważnie jest trywialnie i schematycznie, a każdy wątek prowadzi do klasycznej bijatyki. Twórcy nie zaprzątają sobie głowy życiem wewnętrznym Danny’ego. To nie Peter Parker, który zawsze był równoprawnym bohaterem przygód Spider-Mana. Dużo więcej miejsca poświęcono genezie Ghost Ridera, choć jego istota nie zostaje do końca wyjaśniona. To jednak celowe zagranie. Przeszłość demona nawiedzającego Ketcha w tym tomie nie zostaje odsłonięta, ale co pewien czas dostajemy interesujące tropy dotyczące jego historii.
Mucha Comics
+1 więcej
W omawianym tomie nasz protagonista ma też kilku znamienitych gości z uniwersum Marvela. Niektórzy odwiedzają go tylko na chwilę, żeby szybko wrócić do własnych przygód. Inni wciągają Ghost Ridera w swoją historię, a następnie znikają, kontynuując podróż. Gościnne występy mają na celu spopularyzowanie nieznanej wszystkim postaci i zaproszenie fanów X-Men czy Spider-Mana do mrocznego świata Ducha Zemsty. Występy superbohaterów nie zawsze są satysfakcjonujące. W większości przypadków są one częścią osobnych wątków, toczących się w innych komiksach. Wystarczy tu wspomnieć cameo grupy X-Factor, która na kartach Ghost Ridera pojawia się dosłownie na chwilę, bez żadnej znaczącej interakcji z głównym bohaterem. Powyższe zabiegi działają w służbie uniwersum Marvela, utwierdzając czytelnika, że Ghost Rider jest jego częścią. Przygody bohatera mają unikatową tonację, ale fabularnie nie wyróżniają się na tle ówczesnego komiksowego mainstreamu. Podobnie jak Spider-Man czy Avengersi, Duch Zemsty konfrontuje się z kuriozalnymi przeciwnikami, takimi jak przewijający się przez kilka rozdziałów Zodiak, dysponujący horoskopowymi mocami. Na szczęście fabuła w recenzowanym tomie jest spójna i dopracowana. Nawet wspomniany wcześniej absurdalny antagonista ma interesującą piekielną genezę. Podobnie jest z Ghost Riderem – jego historie napędza tajemnica. Twórcy sukcesywnie ujawniają coraz więcej o bohaterze, stawiając przy okazji intrygujące pytania. Poznając sekrety Ghost Ridera, dotykamy istoty dobra i zła. Przyglądamy się idei zemsty, kierującej działaniami protagonisty. Nie odnajdujemy jednak definitywnie odpowiedzi na pytanie: czy Ghost Rider stoi po jasnej, czy po ciemnej stronie mocy? W omawianym tomie nie następuje jeszcze rozstrzygnięcie problemu, więc można liczyć, że Mucha Comics z czasem uraczy nas wydaniem kolejnych historii z cyklu, z których dowiemy się jeszcze więcej o Dannym Ketchu i jego piekielnym alter ego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj