Niedaleka przyszłość. Charlie Kenton jest niespełnionym bokserem. Kiedy na światowych ringach zaczęły dominować roboty, jego kariera dobiegła końca. Obecnie zajmuje się organizacją nielegalnych walk stalowych gigantów. Niestety nie idzie mu to najlepiej, kolejne maszyny, za które płaci grube pieniądze kończą na złomowisku, a on sam popada w coraz to większe długi. Na domiar złego, nieoczekiwanie w jego życiu pojawia się nieobecny do tej pory 11-letni syn. Początkowo oziębłe relacje na linii ojciec-syn powoli się ocieplają za sprawą starego robota Atoma, który staje się dla nich również kluczem do sławy.

©2011 DreamWorks

Kino familijne bez wątpienia przeżywa kryzys. Przewijające się w box-officach produkcje są albo zbyt infantylne dla widzów dorosłych, albo zbyt niezrozumiałe dla dzieci. Co prawda w przypadku animacji nie jest jeszcze tak źle, gorzej z filmami aktorskimi. Widać, że twórcy nie potrafią znaleźć złotego środka, który zapewniłby jednakowo dobrą zabawę odbiorcom w praktycznie każdym wieku. Gdyby tak dokładnie przeanalizować kilka ostatnich lat, to nagle okazałoby się, że naprawdę udane obrazy dałoby się zliczyć na palcach jednej ręki. Shavn Levy, znany głównie z reżyserii dwóch części "Nocy w Muzeum", żonglując schematami gatunku, w jakiś niezwykły sposób zdołał stworzyć dzieło nie tylko absorbujące, ale przy tym na swój sposób świeże.

Sukces "Gigantów ze stali" prawdopodobnie tkwi w przemyślanym scenariuszu, który unika pułapki, w jaką wpadają podobne filmy. Tutaj zrezygnowano z silenia się na ckliwość, z pełnego happy endu itp. zabiegów. Owszem, są sceny, na których można się wzruszyć, ale są one zwykłą konsekwencją następujących po sobie wydarzeń, pojawiają się w sposób naturalny, a nie zostają wrzucone przez twórców w celu sztucznego wywołania emocji. Jeżeli uronimy łezkę, uśmiechniemy się czy poczujemy gniew, to będzie to wynikiem umiejętnie poprowadzonej historii, dobrego osadzenia sceny w danym kontekście czy troski o los bohaterów, a nie tego, że ktoś tak akurat chciał.

©2011 DreamWorks

Druga sprawa to właśnie bohaterowie, a w zasadzie aktorzy, którzy doskonale wywiązali się ze swoich ról. Hugh Jackman wcielający się w Charliego Kentona to takie duże cyniczne, zgryźliwe i nieodpowiedzialne dziecko, które nie myśli o przyszłości, żyje dniem dzisiejszym i troszczy się jedynie o pieniądze i dobrą zabawę. Jego przeciwieństwem jest Dakota Goyo jako Max. Choć jest jeszcze jedenastoletnim chłopcem to przejawia dużo większe pokłady rozsądku i zdaje się być bardziej dojrzały niż jego ojciec. Stara się unikać ryzyka i podchodzić do pewnych spraw bardziej racjonalnie, aczkolwiek posiada charakterek i bywa uszczypliwy, ale to akurat odziedziczył po ojcu. Nierzadko dojdzie między nimi nie tylko do zabawnych utarczek słownych i wzajemnego przedrzeźniania, ale również do wybuchów tłumionych od wiele lat emocji. Duet ten wykreował naprawdę wyraziste postacie, pomiędzy którymi czuć ekranową chemię. Wtórują im doprawdy nieźli aktorzy drugoplanowi z Evangeline Lilly na czele w roli Bailey, przyjaciółki Charliego i serwisantki robotów. Film aktorsko prezentuje naprawdę wysoki poziom i niemalże każda, choćby nawet i mało istotna postać, zapada w pamięć.

Słowa uznania należą się również specom od efektów specjalnych. Stworzone przez nich roboty wyglądają jak prawdziwe, nawet przez chwilę nie odnosi się wrażenia, że którykolwiek ze stalowych gigantów jest komputerowym tworem, nie pasującym w dodatku do otoczenia. Ich wygląd, indywidualny dla każdej maszyny, został dopieszczony do granic możliwości, modele są szczegółowe i świetnie animowane, a przy tym, w przypadku Atoma, potrafiące nawet oddać pewne emocje. Z Atomem zresztą wiąże się jeszcze sposób, w jaki chłopiec go postrzega. Przez całe swoje dotychczasowe życie Max był wychowywany tylko przez matkę, w robocie zaczyna dostrzegać więc kogoś na wzór ojca - opiekuna, obrońcę. Widzi w nim żywą istotę, my również. Przy pomocy kilku drobnych detali, animatorom udało się nadać Atomowi kilka ludzkich cech, a to już bez wątpienia nie lada sztuka.

©2011 DreamWorks

Na koniec słów kilka o esencji "Gigantów ze stali", czyli samych walkach. Nie wiem, jak twórcy tego dokonali, ale pojedynki boksujących robotów są równie, a może nawet i bardziej, emocjonujące co prawdziwa gala boksu. Kiedy stal trze o stal, lakier się ściera, a olej bryzga na wszystkie strony, my siedzimy na skraju fotela z zaciśniętymi kciukami dopingując naszego faworyta. Choreografie są przemyślane, ciosy efektowne, a ujęcia niejednokrotnie długie i wyraźne. Klimatu dopełnia głos komentatora, odgłosy skandującej widowni oraz żywe, energetyczne kawałki w wykonaniu Eminema i The Prodigy. Krótko mówiąc, widz odnosi wrażenie, że właśnie siedzi na trybunach oglądając wielkie bokserskie widowisko w wykonaniu robotów.

Pozwolę sobie wspomnieć jeszcze o bardzo przyzwoitym polskim wydaniu DVD, za które odpowiada firma CD Projekt. W cenie ok. 49zł dostajemy amaray w ładnej tekturowej obwolucie. Na samej płytce znajdziemy oczywiście film o obrazie anamorficznym 2.35:1 i dźwięku w Dolby 5.1 - do wyboru polski dubbing lub napisy, oraz całkiem sporo dodatków. Pierwszy na liście jest 13 minutowy materiał o powstawaniu Metalowej Doliny, czyli znanego z filmu wysypiska, na którym bohaterowie znajdują Atoma. "Budowanie robotów" to z kolei ponad 5 minut informacji o efektach użytych w produkcji, jak się okazuje, nie każda scena z udziałem mechanicznych bokserów była rezultatem pracy komputerowych grafików. Oprócz tego dostaniemy także komentarz audio reżysera do całego filmu oraz ponad dwie minuty wpadek z planu. Plusem jest również fakt, że wszystkie dodatki są tłumaczone na język polski.

©2011 DreamWorks

"Giganci ze stali" to film ze wszech miar udany, który dostarczy znakomitej zabawy nie tylko dzieciakom, ale i widzom dużo starszym. Wraz z bohaterami przeżywać będziemy chwile smutku, radości i wzruszenia. Co prawda obraz Levy'ego wykorzystuje sporo motywów z wielu traktujących o boksie produkcji, ale nie kopiuje ich w sposób bezmyślny, ale raczej traktuje jako inspiracje i narzędzie do opowiedzenia własnej historii, składając w ten sposób hołd klasyce. Jeżeli szukacie filmu, który moglibyście obejrzeć wspólnie z rodziną, to "Real Steel" nadaje się do tego jak żaden inny, a przynajmniej żaden inny powstały w kilku ostatnich latach. Co tu dużo mówić, po prostu idealny przykład na to, jak powinno się robić kino familijne.

Ocena: 8/10

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj