Vic (Ben Affleck) i Melinda (Ana de Armas) są dość specyficznym małżeństwem. Na pozór tworzą szczęśliwą rodzinę: mają małą córeczkę, chodzą często na imprezy do znajomych. Prowadzą nawet otwarty związek, w którym Melinda może flirtować z innymi mężczyznami. I jakoś wszyscy dookoła się z tym pogodzili. No może nie wszyscy. W towarzystwie bowiem krąży plotka, rozpuszczona zresztą przez samego Vica, że ostatni „przyjaciel” jego żony, który przekroczył pewną granicę, został przez niego zabity. Niby nikt z ich otoczenia w to nie wierzy, ale jednak ziarno niepewności zostało zasiane. Melinda zaczyna sobie coraz śmielej poczynać z nowymi młodymi adoratorami, co powoli działa na nerwy jej mężowi. Jest on na skraju załamania, co może się źle skończyć. Brytyjski reżyser Adrian Lyne jest niekwestionowanym mistrzem łączenia erotycznych opowieści z różnymi gatunkami kina. Jego dramaty - takie jak Lolita czy Niemoralna propozycja - są uwielbianymi przez miliony widzów klasykami kina. Podobnie zresztą jak 9 ½ tygodnia czy Flashdance. Nikt tak nie potrafi balansować na krawędzi, ukazując erotyczne sceny w artystyczny sposób. Nie ma w nich niczego kiczowatego czy nawet wymuszonego. Każda scena ma swoje uzasadnienie i nie jest tylko tanim chwytem, by pokazać aktorów w dwuznacznej sytuacji. I tak samo jest w Głębokiej wodzie, będącej ekranizacją powieści autorstwa Patricii Highsmith. Jest to zresztą kolejna produkcja na podstawie tej książki - w 1961 roku zainteresował się nią Michel Deville. Lyne natomiast przeniósł tę opowieść na jeszcze wyższy poziom, wprowadzając oczywiście pewne zmiany. W jego wersji Vic jest geniuszem z sektora technologicznego, który dorobił się na oprogramowaniu dla dronów i ma tyle pieniędzy, że może już do końca życia nie opracować, tylko cieszyć się życiem rodzinnym i skupiać na domowej hodowli ślimaków. Relacja między głównymi bohaterami jest dość skomplikowana. Kobieta wydaje się cierpieć na chorobę dwubiegunową albo też nie może pogodzić się z tym, że tak wcześnie została matką. Obserwujemy jej ciągłą pogoń za wolnością i beztroską miłością. Siedzenie w domu z mężem i córką ją męczy, dusi, dołuje. Nie chce się jednak ze swoimi nowymi adoratorami ukrywać przed światem. I jak rozumiem, mąż się na to zgadza, bo to jedyny sposób, by ją przy sobie zatrzymać. Lyne w swoim filmie świetnie pokazuje relację tej dwójki. Widz dostaje tu miłość, zazdrość, wściekłość, smutek. Wszystko wymieszane i podane jako thriller erotyczny, w którym do końca nie wiemy, czy Vic, mówiąc o zabójstwie byłego „przyjaciela” żony, tylko chciał wystraszyć nowego adoratora, czy miał nagły przypływ szczerości. Widownia bardzo szybko podzieli się na dwa obozy. Tych, którzy będą trzymać stronę przyjaciół bohatera, twierdzących, że był to mało śmieszny, ale jednak żart, i tych, którzy podejrzliwie będą patrzyć na jego dziwnie opanowanego. Każdy będzie interpretować wydarzenia pod wyrobioną tezę. Lyne to doskonale wie i dlatego przez większość filmu bawi się z nami, podsuwając różne możliwe rozwiązania. Obsadzenie Bena Afflecka i Any de Armas w głównych rolach to strzał w dziesiątkę. Aktorzy znakomicie uzupełniają się na planie. Widz momentalnie wchodzi w ich dziwną grę. Czujemy ból męża, który ze wszystkich sił walczy o to, by jego spokojne życie nie runęło jak domek z kart, choć jest wybudowane na bardzo chwiejnych fundamentach. Co chwila wieje jakiś wiatr, który całą konstrukcją trzęsie. I choć bywają momenty cudowne, gdy zapomina o czyhających zagrożeniach, to zaraz znów wszystko się komplikuje. Widać narastającą w nim frustrację, ale na jego twarzy zawsze maluje się stoicki spokój. Affleck jest świetny w roli opanowanego mężczyzny. Nie okazuje emocji. Swoją złość skrywa za lekkim uśmiechem, którym raczy znajomych, a negatywną energię spala na coraz dłuższych rajdach rowerowych po okolicy. Szczęśliwy jest tylko wtedy, gdy spędza czas z córeczką.
materiały prasowe
+1 więcej
Ana de Armas dorównuje Affleckowi w budowaniu postaci. Jej Melinda wykorzystuje urodę do tego, by kusić zarówno męża, jak i nowych adoratorów. Jest jak świeca, która przyciąga ćmy. Aktorka interpretację swoich czynów zostawia widzom. Po pierwszym seansie nie jestem w stanie ocenić, czy jej zachowanie ma na celu sprowokowanie męża do większego okazywania uczuć. A może jest efektem jakiejś choroby psychicznej lub  próbą odejścia od rodziny? A może wszystko z powyższych? Głęboka woda pod tym względem jest niezwykle ciekawym filmem. Adrian Lyne ponownie udowadnia, że jest znakomitym reżyserem. Potrafi wycisnąć z aktorów ogromne emocje. Główne role są świetne. Cieszę się, że Affleck powoli wraca do dawnej formy. Ana de Armas natomiast totalnie mnie zaskoczyła. Wiedziałem, że ta urodzona na Kubie aktorka ma talent, ale nie sądziłem, że aż taki. Z niecierpliwością będę wypatrywać jej następnych kreacji filmowych. Warto było czekać 20 lat, aż brytyjski reżyser stanie znowu za kamerą. Szkoda tylko, że nie mamy okazji zobaczyć Głębokiej wody w kinie - zdjęcia wykonane przez Eigila Brylda wyglądają świetnie na małym ekranie, więc na dużym prezentowałyby się pewnie jeszcze lepiej.   Film będzie miał swoją premierę 18 marca na platformie Amazon Prime Video.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj