Glee” ze standardowego pasma nadawania po 5. sezonie zostało przeniesione na midseason. Dodatkowo FOX dał serialowi ponad rok przerwy, bo nie był zadowolony niską oglądalnością produkcji. Czy przerwa ta coś dała? Niekoniecznie. „Glee” odgrzewa swoje stare schematy, a dwa pierwsze odcinki już dają nam zarys - na szczęście - finałowej serii. Przede wszystkim wygląda na to, że Ryan Murphy nie umie sprawić lub nie chce, by jego postacie były szczęśliwe. Od akcji, która działa się w finale 5. serii, minęło kilka miesięcy i każdy z bohaterów jest już na zupełnie innym etapie życia. Jednak fabuła jak zwykle skupia się wokół Rachel Berry, która nie może zaznać nawet odrobiny szczęścia. W finałowym odcinku 5. sezonu „Glee” dowiedzieliśmy się, że młoda artystka wyjeżdża do LA nagrywać serial, ale początek 6. serii pozbawił nas złudzeń. Rachel jest - jak mówi tytuł odcinka, nawiązujący do jej wcześniejszych przeżyć - przegraną frajerką. Kariera na Broadwayu skończona, w Hollywood też nikt jej nie zatrudni. Więc co robi Rachel? Oczywiście wraca do Limy w Ohio. Żeby jeszcze bardziej utrudnić życie głównej bohaterce, scenarzyści dorzucili rozwód jej ojców. Wyjeżdżała z nadzieją na sukces, a wróciła z niczym. Wydźwięk odcinka oddają słowa jednego z ojców panny Berry: „Mówią, że musisz stracić wszystko, aby się odnaleźć”. Czyżby to było motto finałowej serii? Nie tylko Rachel jest nieszczęśliwa i zmaga się z wieloma problemami. Blaine wrócił z Nowego Jorku do Limy po rozstaniu z Kurtem. Ulubiona para fanów „Glee” została rozbita. Dodatkowo były Walbler spotyka się z Karofskym, dawnym prześladowcą Hummela. Po miesiącach depresji Blaine wrócił do muzyki, do śpiewania i zaczął trenować The Warblers, radząc, by Rachel postąpiła podobnie w takt piosenki „Sing” Eda Sheerana. Sam również jest w starej szkole, co widzieliśmy już w finale 5. sezonu, jednak teraz wiemy, czym się zajmuje. Oczywiście na horyzoncie pojawia się też Will Shuster, który trenuje Vocal Adrenaline. W 1. odcinku pojawia się też Kurt, a w 2. powracają już wszyscy. Cała stara ekipa, która przyciągała przed telewizory, zjednoczona na nowo. Prawie. Jedyną osobą, która wydaje się być niezadowolona z powrotu swoich byłych podopiecznych, jest dyrektor Sue Sylvester. Jak zwykle to Sue jest najlepsza. Wprowadza dyktaturę w Lima High School i zamyka wszystkie programy artystyczne, w tym Glee Club. Przeniosła wszystkich uczniów, którzy byli w chórze, do innych szkół, dlatego powrót śpiewających dzieciaków (teraz studentów) jest jej nie na rękę. Sue wypowiada nowym trenerom New Directions - Kurtowi i Rachel - wojnę, która ma być dużo ostrzejsza od wojny z Willem. [video-browser playlist="650731" suggest=""] Zabawne jest, że chór z Lima High School znów nienawidzi się z chórem z Dalton, a walkę wywołuje równouprawnienie. Znając schematyczność „Glee”, można się domyślać, która szkoła wygra i dlaczego. Poprawna politycznie i edukująca w tej poprawności produkcja nie zostawia tutaj żadnych złudzeń. Prowadzona przez Sylvester szkoła zadziwia stare New Directions zmianami, jednak dawny skład chóru próbuje swym śpiewem zachęcić do zapisywania się do Glee Clubu. Mimo ich wysiłków do śpiewania zgłasza się tylko czwórka chętnych: Roderick (pulchny nastolatek ze wspaniałym głosem), bliźniaki z drużyny cheerleaderek (Mason i Madison) oraz przeniesiona z Dalton Jane. Trzeba przyznać, że nowe postacie potrafią śpiewać. I tu przechodzimy do pozytywnego aspektu premierowych odcinków: coverów. W „Glee” muzyka zawsze była świetna, stała na wysokim poziomie, aranżacje były ciekawe i często zupełnie różne od oryginałów. To dodawało serialowi uroku i zwiększało jego oglądalność. I, na szczęście, świetne covery zostały. Popisy The Warblers, Vocal Adrenaline i New Directions to miód na uszy mimo całej, niekoniecznie dobrej, fabularnej otoczki. Ciekawie wykorzystano komiksowy motyw teledysku „Take On Me” zespołu „A-ha” w 2. odcinku finałowej serii. Rysunki wprowadziły coś nowego, co może zaciekawić widza i nakłonić do pozostania przed telewizorem. Czytaj również: People’s Choice Awards – pełna lista zwycięzców Prawda jest jednak taka, że „Glee” nie jest dobre. Od 3. sezonu stacza się w dół, serwując nam coraz nudniejsze odcinki, które często powielają stare schematy. Nauka tolerancji w wykonaniu „Glee” początkowo przynosiła rezultaty, przerysowane postacie bawiły, a cała produkcja była przyjemna i miła w odbiorze. Oglądając serial dzisiaj, mam wrażenie, że wszystko to już w nim było. Finałowy sezon zapowiada się odrobinę lepiej niż 2 ostatnie, ale nie spodziewam się po nim czegoś przełomowego. Szkoda, że produkcji nie zakończono po 3. serii.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj