Globalne Pasmo to autorski projekt uznanego pisarza i scenarzysty - Warrena Ellisa. W przedstawieniu pomysłów na kartach komiksu pomogło mu wielu pierwszoligowych rysowników. Niestety, poziom fabularny mocno odstaje od oprawy graficznej.
Czytanie Globalnego Pasma przypomina oglądanie proceduralnego serialu. Każdy odcinek to zupełnie nowa historia. Fabuła zawiązywana jest we wstępie, a w konkluzji następuje jej finalizacja. Kolejny epizod pokazuje zupełnie nowe przygody. Podobna sytuacja ma miejsce również w dziele Warrena Ellisa. Każdy rozdział to zupełnie inna opowieść. Zmienia się nie tylko tematyka – na scenie pojawiają się także nowi bohaterowie. Wynikiem tego motywem łączącym poszczególne odsłony jest jedynie tytułowe Globalne Pasmo. Co oznacza ta enigmatyczna nazwa?
Globalne Pasmo to tajne ugrupowanie liczące 1001 agentów. Członkowie korporacji specjalizują się w wielu dziedzinach. Broń palna, broń biała, lotnictwo, biotechnologia, wynalazki, sztuki walki, a nawet parkour. Wśród pracowników firmy są między innymi detektywi, kierowcy rajdowi, naukowcy, informatycy, filozofowie i mordercy na zlecenie. Wszystkie możliwe branże i zawody, tak żeby Globalne Pasmo było gotowe odpowiedzieć na każde zagrożenie. Grupa specjalizuje się głównie w akcjach ratunkowych i zapobiegawczych. Bioterroryzm, porwania, zamachy, naruszenie światowego status quo – jednym słowem Globalne Pasmo skupia specjalistów od ekstremalnie trudnych misji, podczas których nie raz trzeba ubrudzić sobie ręce. Ważną informacją jest to, że mamy tu do czynienia z całkowicie niezależną agencją. Globalnym Pasmem dowodzi niejaka Miranda Zero, a jej prawą ręką jest Alef – koordynatorka misji i działań wszystkich agentów. To właśnie te dwie panie przewijają się w każdej opowieści. Rzadko jednak znajdują się na pierwszym planie.
Powyższe jest jedną z głównych wad komiksu Warrena Ellisa. W każdej z opowieści poznajemy nowych bohaterów. Jako że historie trwają zaledwie kilka stron, nie ma możliwości przyzwyczaić się do protagonistów i zwyczajnie ich polubić. Są oni nam całkowicie obojętni, bo przecież już za chwilę znikną. Wynikiem tego, historie absolutnie nie angażują czytelnika emocjonalnie. Ellis osiąga wręcz przeciwny skutek. Jako że większość postaci jest taka sama i działa według podobnego schematu, fabuła zlewa się w monotonną i powtarzalną papkę. Obecność wspomnianych wyżej Alef i Mirandy nie jest w stanie zmienić tego stanu rzeczy. Panie są bezbarwne i aż do bólu stereotypowe. Pierwsza to szefowa przez duże „SZ”, a druga niepokorna hakerka o umyśle ostrym jak brzytwa. Ich cechy charakteru doskonale wpisują się w ton opowieści. Ciężko wzbić się ponad normę, gdy wszystko wokół jest tak szablonowe.
Tym, co najbardziej zawodzi w Globalnym Paśmie, są same opowieści. Porównanie do telewizyjnego procedurala jest jak najbardziej zasadne. Dodajmy jednak, że chodzi tutaj o niewysublimowany serial akcji z lat osiemdziesiątych, gdzie fabuła jest jedynie pretekstem do pokazania jak największej ilości strzelanin, pościgów i bijatyk. Takie jest właśnie Globalne Pasmo – akcja, akcja i jeszcze raz akcja. W komiksie znajduje się wiele stron całkowicie pozbawionych dialogów, na których bohaterowie walczą z antagonistami. Mimo ciekawej oprawy graficznej nie udaje się uniknąć monotonii. Tu ktoś kogoś kopnie, tu zastrzeli, tam zrzuci z dachu. I tak w koło Macieju. Czy w takim razie bohaterowie mają chociaż o co walczyć? Jak prezentuje się tło fabularne?
Tutaj również możemy mówić o wielkim zawodzie. O ile zawiązanie akcji w większości przypadków jest dość ciekawe, to finały opowieści pozostawiają już wiele do życzenia. Historie są krótkie, zwięzłe, a akcja często kończy się niespodziewanie i przede wszystkim nieadekwatnie do tego, co obiecuje nam Warren Ellis we wstępie poszczególnych rozdziałów. Mamy tu więc intrygi w stylu pogoni za człowiekiem z bombą w głowie, internetowego wirusa infekującego ludzkie umysły czy szalonych lekarzy przeprowadzających obrazoburcze eksperymenty. Prezentuje się to interesująco, ale bardzo szybko popadamy w schemat w postaci: wprowadzenie, bijatyka/strzelanina/pogoń i niespodziewane rozwiązanie, które często jest pojedynczym strzałem z pistoletu we właściwym kierunku. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że tak toczy się 90% historii z Globalnego Pasma.
Po komiks na pewno warto sięgnąć ze względu na szatę graficzną. Tutaj dla odmiany dzieją się rzeczy niezwykłe. Każdy z rozdziałów ma inną kreskę. Dzięki temu oprawa wizualna jest bardzo zróżnicowana. Ellisowi udało się zgromadzić gromadkę naprawdę interesujących rysowników. Najbardziej znanym nazwiskiem jest Simon Bisley, ale fani komiksów z pewnością są zaznajomieni również z artystami takimi jak: Chris Sprouse, Glenn Fabry, Gene Ha, David Lloyd czy Steve Dillon. Globalne Pasmo świetnie się ogląda, mimo że pod względem fabuły wieje tu nudą. Egmont jak zwykle wykonał świetną robotę przy oprawie wizualnej polskiego wydania. Na koniec warto dodać, że komiks zawiera też niewykorzystane pomysły i scenariusz jednego z rozdziałów. Obie formy są dowodem na fabularną słabość Globalnego Pasma. Teksty, delikatnie mówiąc, są bardzo ubogie.
Globalne Pasmo to komiks koncentrujący się na scenach akcji. Miłośnikom takiej konwencji dzieło Warrena Ellisa może przypaść do gustu, zwłaszcza że szata graficzna działa w służbie formy sensacyjnej. Ci, którzy potrzebują do czerpania satysfakcji z lektury chociażby namiastki fabuły, gorzko się zawiodą. Współczesny komiks ma dużo więcej do zaoferowania, niż to co proponuje Warren Ellis. Tym bardziej dziwi rekomendacja Alana Moore’a, która widnieje na okładce polskiego wydania. Sięgając po Globalne Pasmo, mając za sobą Strażników czy Potwora z bagien czujemy się tak, jakby po seansie Rodziny Soprano ktoś zafundował nam odcinek Drużyny A czy innego Airwolfa.