Godzilla: Monster Planet jest mocno osadzony w stylistyce anime, ale wydaje się przystępny dla osób niezaznajomionych z tą formą animacji. Mamy tutaj specyficzne zachowania postaci, dialogi czy sposób epatowania emocjami, który jest charakterystyczny dla tego gatunku. Na pierwszy rzut oka może wydawać się to dziwaczne i kiczowate. Jest to jednak przystępniejsze, niż mógłbym oczekiwać, a tym samym powinno być strawniejsze dla osób, które nie oglądają anime. Twórcy tego filmu postawili na prostotę. Nie ma w tym nic dziwnego, bo w końcu jest to monster movie o królu potworów, ale nawet w takie formie musi być coś więcej. Szybko się okazuje, że w półtoragodzinnej produkcji nie ma tak naprawdę zbyt dużo fabuły. Mamy w zasadzie jeden wątek osobistej zemsty na potworze za to, że zabrał ludziom planetę. Nic więcej w tym nie znajdziemy, bo ani nie ma tutaj wyrazistych i ciekawych postaci, ani jakiejś emocjonalnej kotwicy, dzięki której moglibyśmy  kibicować ludzkości. Jedynie retrospekcje o tym, jak potwór zaczął opanowywać Ziemię, wzbudzają zainteresowanie. A to wszystko w ostatecznym konflikcie z Godzillą stanowi problem, bo historia staje się banalna. Jak ktoś ginie, nie ma to żadnego znaczenia, bo w większości przypadków nawet nie będziemy pamiętać tożsamości postaci. Zbyt powierzchownie jest potraktowany ten element, nie mamy możliwości poznania bohaterów na tyle, by ich zrozumieć i polubić. To dziwne, bo zdawać by się mogło, że anime opiera się najpierw na wyrazistości postaci, a dopiero potem na historii. Dlatego tym bardziej szkoda, że obie te rzeczy tak bardzo kuleją. To anime jest powrotem do korzeni Godzilli - potwora, który jest - jak to mówią w filmie - Królem Zniszczenia. To właśnie wywołuje mieszane odczucia, bo przez te dekady jestem przyzwyczajony do Godzilli z osobowością, charyzmą i altruistycznymi motywacjami. Nigdy nie lubiłem filmów, gdzie Godzilla był zły, a jego działania były pozbawione głębszego sensu i motywacji. On sprawdza się jako niszczycielska siła natury, która ma ukarać ludzkość za jej złe uczynki, ale to było dobre na początek jego kinowych przygód. Teraz wydaje się nudnym i niepotrzebnym marnowaniem potencjału potwora. Jednocześnie twórcom udaje się  przedstawić Godzillę jako niszczycielskiego boga, który decyduje o losach milionów. Czasem jest przerażającym monumentem, który wydaje się niezniszczalny. Parę scen, w których twórcy umiejętnie wykorzystują jego charakterystyczny ryk, wywołuje ciarki na plecach. Uczucie grozy i obcowania z czymś niewyobrażalnym kapitalnie zostaje pokazane. Komputerowy styl animacji pozostawia z dziwnym wrażeniem. Są momenty, gdzie to wszystko wygląda genialnie i widowiskowo. Szczególnie w scenach akcji, które są nawet emocjonujące i wizualnie piękne.  Godzilla wyszedł im fantastycznie: wielki, groźny i potężny. Czasem jednak animacja sprawiała wrażenie utraty płynności, jakby ruchy potwora stawały się rwane (przypuszczam, że zamierzone, ale nietrafione). Przez cały seans jednak odczuwałem dyskomfort, zastanawiając się, co jest nie tak z postaciami. Tutaj specyficzność tej animacji może wywoływać najbardziej mieszane odczucia, bo czasem przez to bohaterowie tracą na oczekiwanej autentyczności. Wygląda to dziwacznie i nie cieszy oka. Nie lubię filmów, których historia jest jedynie wstępem do czegoś więcej. A tym własnie jest Godzilla: Monster Planet. Trudno traktować ten film jako samodzielną rzecz, bo bardziej sprawia wrażenie pilota serialu, niż autonomicznej historii. Przez to odczuwam brak satysfakcji, bo zamiast emocjonującego filmu, dostałem banalną fabułę o efekciarskiej walce z potworem. A tego jest za mało, nawet jak na monster movie. Wbrew temu, co sugeruje tytuł, zbyt dużo potworów tutaj nie ma. A to potęguje rozczarowanie, bo co to za monster movie bez walki ogromnych bestii? Godzilla: Monster Planet nie ogląda się źle, ale  fabuła, forma wstępu i brak większych emocji pozostawia z obojętnością. A do tego irytuje słaby poziom polskich napisów: w większości filmu o Godzilli mówi się jako o samicy, by potem pod koniec padła nazwa Król Zniszczenia... Godzilla zawsze był samcem, Królem Potworów, więc ponawianie po raz n-ty tego błędu, psuje wrażenie podczas seansu. Jako fan Godzilli nie czuję się zadowolony, bo jest to zbyt zwyczajne marnowanie nieograniczonego potencjału, jaki został zbudowany przez przeskok w czasie o 20 tysięcy lat.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj