"There Was a Girl" rozpoczyna się aresztowaniem Damona i Mayi. Ten pierwszy jest podejrzany o zabójstwo Billy’ego, które oczywiście popełnił. Detektywi chcą jednak podpisać pod to jeszcze zabójstwo McCanna. Damon najwyraźniej ma plan i każdy członek jego ekipy (z Mayą włącznie) idealnie buduje alibi oraz sprowadza trop na inne tory.
Z kolei Dani zwierza się Frankowi i Boydowi, że podejrzewa Geddesa o zabójstwo McCanna. Frank próbuje pozostać bezstronny, by i na niego nie padły podejrzenia; Boyd zaś jest przekonany o winie Geddesa, a także próbuje podpiąć pod śledztwo Franka. Kluczem do całej zagadki ma okazać się Katia, zaginiona kochanka tego ostatniego.
Pierwsza część odcinka, czyli sceny przesłuchań, to wreszcie porządny serial policyjny – mamy typowe zagrania, takie jak podkładanie fałszywych zeznań kolegów z pokoju obok, zastraszanie i próbowanie pójścia na jakiś układ. Ciekawie prezentują się także "przesłuchania w ubikacji", które przypominają te ze "Świata gliniarzy", kiedy Vic Mackey odłączał kamerę, by porozmawiać z podejrzanym w cztery oczy. Cała sekwencja kolejnych przesłuchań mogła jednak trwać dłużej – twórcy spokojnie mogli pobawić się montażem, włożyć więcej emocji w każdą rozmowę. Nie jest źle, ale zawsze może być lepiej.
[video-browser playlist="634914" suggest=""]
W dalszej części epizod skupia się na relacjach Agnew i Geddesa. Widać, że współpraca tym panom nie układa się pomyślnie – za dużo faktów kryją przed sobą, zachowują się impulsywnie i niespodziewanie (przede wszystkim Joe), przez co sami psują plan oderwania od siebie oczu wydziału wewnętrznego. Rozmowa na łodzi to bardzo dobra scena, szczególnie w wykonaniu Lennniego Jamesa. To z niej dowiadujemy się, jak bardzo skorumpowany jest Joe, oraz jak trudno będzie Frankowi wyrwać się z jego wpływów – musi z nim współpracować, jeśli nie chce zostać oskarżony o morderstwo. Będzie to jednak bardzo skomplikowana współpraca.
Trochę szkoda, że Mark Strong nie pokazuje się od swojej najlepszej strony. Wiem, że aktora stać na więcej, a póki co pląta się po ekranie praktycznie z jedną miną; przyćmiewa go zarówno James, jak i Ransone oraz Costabile. Szkoda, bo to przecież "twarz" tego serialu, znak rozpoznawczy. Musi się to zmienić, bo taka produkcja potrzebuje charakterystycznego głównego bohatera, a skoro Joe został skreślony przez wielu widzów (przeze mnie także), to komu mamy kibicować? Jeśli nie będzie takiej osoby, to Low Winter Sun samo wykopie sobie grób. Zakładam, że w najbliższych odcinkach akcja ruszy mocniej do przodu i może wtedy najnowsza produkcja AMC pokaże to, co najlepsze.