Wjazd kamery w wieżowiec z planu dalekiego, a następnie kilkuminutowy dialog (koniecznie ze zbliżeniem na twarze rozmówców): w filmie Good Time braci Safdie już od samego początku wiadomo, że nie będzie to zwykła historia obrabowania banku. Jednak napad tak naprawdę nic nie znaczy – nie stanowi punktu centralnego fabuły, a jest umiejscowiony zaraz po czołówce, stanowiąc tylko pretekst do opowiedzenia właściwej historii. Historii, której nie spieszno do końca, za to bogatej zarówno w żywe dyskusje wśród bohaterów, jak i długie pauzy między rozmowami. Sama scena z kradzieżą pieniędzy, jak już wspominałem, także nie należy do efektownych, pozbawiona wodotrysków i fajerwerków.
fot. A24
Nie dajcie się jednak zwieść powyższemu opisowi, myśląc, że produkcja należy do tych z kategorii nudnych. Film już po niecałych piętnastu minutach nabiera ciut większego tempa, całkowicie pochłaniając widza, zwiększając u niego zainteresowanie losem głównych bohaterów. Connie (Robert Pattinson) i Nick (Ben Safdie) Nikasowie nie cieszą się długo skradzionym szmalem: utrata większej części pieniędzy i ucieczka przed policją to tylko wierzchołek góry lodowej kłopotów, w które wpakowują się złodzieje w dalszej części filmu. Całą sytuację rodzeństwa utrudnia fakt, że jeden z braci jest upośledzony umysłowo. Dlatego Good Time przypomina inne głośne filmy sensacyjne i kryminalne – jak np. 16 Blocks Richarda Donnera czy oryginalna Die Hard Johna McTiernana – w których protagoniści we względnie krótkim czasie (w recenzowanym filmie są to 3-4 dni z rzędu) ciągle napotykają przeciwności losu, próbując wyjść z sytuacji bez wyjścia. Z tą różnicą, że w produkcji braci Safdie głównymi bohaterami są ci źli, a happy end już nie taki oczywisty.

I na tym podobieństwa się kończą, bo twórcy filmu postanowili trzymać widza w napięciu oraz ukazać chaos i kłopotliwą sytuację bohaterów bez pomocy ledwie kilkusekundowych ujęć, trzęsącej kamery i innych – mniej lub bardziej oklepanych – bajerów i sztuczek. Postawiono za to na zabiegi czysto fabularne – o sile przekazu decydują przede wszystkim emocje bohaterów, ukazane za pomocą żywych i naturalnych dialogów bądź samego zbliżenia na twarz, zdradzającego pot, łzy czy tiki nerwowe. Ponadto Good Time to symfonia muzyki, świateł i kadrów, dodatkowo z dobrze przemyślaną kompozycją klamrową. Nieraz podczas seansu miałem skojarzenia z inną nietuzinkową produkcją, czyli Drive – zwłaszcza podczas scen w zamglonych, przyćmionych pomieszczeniach czy tych kręconych z drona, ukazujących ulice pełne samochodów nocnego miasta z lotu ptaka. Dzięki tym zabiegom udało się nadać tytułowi lekko nuty dekadentyzmu.

Good Time nie stanowi przełomu i nie wywraca kina sensacyjnego do góry nogami. I najgorszą stroną produkcji – jeśli już miałbym wskazać, co mi się nie podobało w filmie – jest zbyt mało czasu poświęconego niepełnosprawnemu Nickowi oraz średnio udana retrospekcja jednej z postaci, trwająca blisko pięć minut (rozumiem uzasadnienie fabularne tej sceny, jednak kłóci się ona mocno stylistycznie z całą resztą filmu). Niemniej, jest to udany dramat kryminalny z wyższej półki, zdradzający wysokiej jakości warsztat twórców. Duża też w tym zasługa Roberta Pattinsona – który wywiązał się z powierzonego zadania znakomicie i dla którego rola Connie'ego pozwoliła na dobre odczepić łatkę pozostawioną po kilkuletniej przygodzie z serią Twilight. Dlatego wielka szkoda, że Good Time nie miał oficjalnej kinowej premiery w Polsce. Na szczęście z ofertą do polskojęzycznych widzów wyszedł Netflix. Warto dać szansę temu filmowi – nawet jeśli od ambitnych historii o z pozoru silnych przestępcach bardziej cenisz konwencjonalne kino z typową zabawą w policjantów i złodziei.

fot. A24
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj