Gorzkie wino to nowy film dostępny na Netflixie. Sprawdzamy, czy warto poświęcić czas.
Kiedyś o tym, że tak zwane komedie kumpelskie nie są jedynie zarezerwowane na rzecz opowieści o mężczyznach dla mężczyzn, próbowały przekonać
Druhny. Dziś monopol ten próbuje przełamać
Amy Poehler, wraz ze swoim nowym filmem
Gorzkie wino. Niestety, nowej netflixowej produkcji daleko do tytułu kobiecej odpowiedzi na
Kac Vegas.
W
Gorzkim winie poznajemy sześć kobiet, z których każda wydaje się z innej paki. Jedna wciąż ugania się za karierą, druga nie może opędzić się od gromadki dzieci, a trzecia właśnie skończyła pięćdziesiątkę i nie bardzo wie, co z tym faktem zrobić. To właśnie przekroczenie półwiecza przez tę ostatnią staje się przyczynkiem do babskiego wyjazdu przyjaciółek w urokliwe zakątki hrabstwa Napa, gdzie po kilku degustacjach wina wyjdą na jaw dawne żale.
Siłę tego filmu mógłby stanowić fakt, że próbuje on polemizować z konwencją komedii kumpelskich w takim ujęciu, w jakim często się ona pojawiała w ciągu ostatnich lat. Jednym z regularnie obieranych w obrębie tego gatunku scenariuszy jest bowiem ten opowiadający o prowadzących nocne życie, tonących w morzu alkoholu i imprezowym amoku młodych ludziach. Tymczasem bohaterkami nowego netflixowego obrazu nie są młodzi gniewni, ale doświadczone kobiety w średnim wieku. A choć na ekranie nie brakuje alkoholu, to nie zobaczymy tutaj hektolitrów sączonej prosto z flaszki wódki, tylko eleganckie wino, równie dojrzałe jak bohaterki, które je piją. To godne pochwały, że twórcy filmu nie idą na łatwiznę i nie próbują pokazać znowu tych gładkich i nienaznaczonych upływem czasu twarzy, a sam Netflix zaczyna się również otwierać na widzów z tej grupy wiekowej, która do tej pory średnio interesowała największy serwis streamingowy na rynku.
Jednakże co z tego, że bohaterki te są niepoprawne politycznie i polemizują z utartą konwencją, w którą zostały wrzucone, skoro prawie wszystko, co mówią i robią, jest nudne i pozbawione ikry. To fajnie, że kobietom tym daleko do ideału - jednej z nich strzyknie w plecach, inna ma problemy z nadwagą, a kolejna z niewiadomych przyczyn śpi w masce tlenowej. Ale ta zabawa z utartymi schematami nie ma żadnej wartości, kiedy dialogi są tak sztuczne i nierzeczywiste, jakby pisała je osoba, która od roku nie wychodziła do ludzi. Ta polemika z konwencją nie ma sensu, kiedy brakuje ciekawej fabuły, za sprawą której mogłaby dać o sobie znać. Wówczas okazuje się, że te kobiety, które miały być super babkami, pokazującymi, że w każdym wieku można zawojować świat, są tylko pustymi kukłami. Ot, bezbarwnymi ludźmi, wygłaszającymi równie pozbawione kolorytu kwestie, którzy potrzebują wypić butelkę wina, żeby w miarę dobrze się bawić.
Mimo że twórcy mieli ambicje, żeby sięgnąć po humor związany z popkulturą, to każde kolejne nieudolne nawiązanie do świata rozrywki trafia w próżnię i nie wywołuje żadnej reakcji u widza. Problemem jednak nie jest tylko to, że film ten nie spełnia swojej podstawowej roli jako reprezentant gatunku komedii i kina rozrywkowego w ogóle. Równie trudne do przełknięcia są bowiem tutaj te bardziej dramatyczne wątki, które nawiązują do problemów każdej z bohaterek. Pomijam fakt, w jak łopatologiczny sposób te wszystkie trudności życiowe, z którymi zmagają się kobiety, są komunikowane widzowi przez cały seans. Jeśli nie domyśliłeś się, że jedna z bohaterek ma problemy ze zdrowiem po tym, jak milion razy odsłuchiwała tajemnicze nagranie na poczcie głosowej od swojego lekarza, to już wszelkie wątpliwości rozwieje okoliczna cyganka, która wyciągnie przed nią kartę zwiastującą śmierć. Jednak to nie ta przebijająca z każdej sceny dosłowność jest tutaj największym problemem. Najgorsze jest to, że te życiowe trudności głównych bohaterek nie niosą w sobie żadnego ładunku emocjonalnego dla widza. Ten moment, kiedy przyjaciółki wreszcie postanawiają być ze sobą szczere i przekrzykują się nawzajem, urządzając konkurs pod tytułem
kto ma większe problemy, nie jest ani trochę poruszający, ale za to do bólu kiczowaty. Te fatalnie rozpisane i zagrane sceny wybuchu długo skrywanych uczuć, zamiast skłaniać widzów do empatii, wywołują u nich jedynie skojarzenia z teen drama najgorszego sortu.
Nie zrozumcie mnie źle – da się to oglądać. Niewątpliwym plusem
Gorzkiego wina są kadry ukazujące bajkowe piękno hrabstwa Napa. Skąpane w letnich, upalnych promieniach słońca i klimacie włoskiej prowincji krajobrazy robią wrażenie. Zatem jeśli zmęczeni po całym dniu, siadacie na kanapie i szukacie filmu, do którego można zajadać się popcornem bez obaw, że chrupanie zagłuszy jakąś błyskotliwą kwestię, seans ten nie będzie męką piekielną. Kilka razy nawet się uśmiechniecie do ekranu.
Zatem oglądać to można, pozostaje tylko pytanie - po co? Nawet jeśli nie szukamy ambitnej rozrywki, która zapewni nam porywającą fabułę, bohaterów z krwi i kości i mądre życiowe przesłanie, jest setki lepszych propozycji niż
Gorzkie wino. Ja tego filmu nie polecam.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h