W najnowszym odcinku „Gotham” dzieje się sporo i dzieje się na kilku frontach. Serial wypracował sobie paletę kilku bohaterów i z tygodnia na tydzień rozwija ich losy. Jedni są prowadzeni lepiej, inni gorzej, a trzeci są w ogóle niepotrzebni. Do tej ostatniej kategorii przynależy Fish Mooney – historia jej zamknięcia na wyspie u Dollmakera jest niepotrzebna, nie ma (przynajmniej na razie) żadnego uzasadnienia, a na dodatek jest marnie zagrana. Sama ucieczka Fish wypada naciąganie, a funkcjonowanie ośrodka i zachowania pozostałych postaci są mocno uproszczone. Oby postrzał bohaterki był potwierdzeniem słów Jady Pinkett Smith o tym, że nie pojawi się w 2. sezonie. Jej wątek jest obecnie oderwany od serialu i ciągnie produkcję w dół. Ważne są również poczynania młodego Bruce’a – dobrze, że scenarzyści kontynuują rozpoczętą historię korupcji w rodzinnej firmie. Bez dwóch zdań - Wayne za szybko rozwijany jest jako „Batman bez maski”. Pominięto ewentualną fazę buntu i depresji młodzieńca, a postawiono na trening i taką wizję trzeba niestety zaakceptować. W najnowszym odcinku wypada ona jednak nieźle – bohater pobiera jedną z pierwszych lekcji o zabijaniu i będzie ona miała swoje dalsze konsekwencje w ukształtowaniu jego przyszłych sposobów działania. Pochwały należą się tu oczywiście Selinie – jej młodociana Catwoman od samego początku jest bezsprzecznym atutem serialu. Camren Bicondova radzi sobie w tej roli nadzwyczaj dobrze, jej postać jest tajemnicza, atrakcyjna, złożona, a przede wszystkim – bezkompromisowa. Scena morderstwa Reggiego ma dość mocny wydźwięk. [video-browser playlist="668527" suggest=""] Na drugim planie obserwujemy również Pingwina. Twórcy konsekwentnie rozwijają postać, tym razem budując grunt pod przyszłą zemstę na Donie Maronim. Motyw zdobywania lokalu wypada zgrabnie, to klasyczna przysługa za przysługę, ale cieszy, że Pingwin zaczyna coraz odważniej łączyć swoją przebiegłość z bezwzględnością. W jego przypadku rzeczywiście obserwujemy narodziny postaci od zera, stopniowo wspinającej się na kolejne szczeble przestępczej kariery. Na koniec najważniejszy i teoretycznie protagonista serialu - Jim Gordon. Kryminalna sprawa, której się podejmuje, z początku wygląda na klasyczny case-of-the-week, ale z czasem ujawnia się drugie dno. Co by nie powiedzieć o zbyt ekspresyjnej grze McKenziego (typowy przykład overactingu) i miejscami drewnianych dialogach, to jednak brawa należą się scenarzystom: za kontynuowanie wątku konfliktu Gordona z Loebem w pomysłowy sposób (choć nie mam pojęcia, jak chcą go rozwiązać, skoro w wielu komiksowych wersjach Loeb piastuje stanowisko jeszcze po pojawieniu się Batmana), za cierpliwość i rozłożenie historii na kolejne epizody (a nie forsowanie zakończenia) oraz za gościnny występ Milo Ventimiglia (aktor ma klasę i elegancję, dzięki której sztampowy wątek seryjnego mordercy - The Ogre - wypada bardzo przystępnie). Czytaj również: „Gotham” powraca do ramówki ze słabym rezultatemGotham” nie pozbędzie się łatki rozczarowania i niespełnionych oczekiwań, ale w ostatnich odcinkach czuć poprawę. Na tle innych komiksowych produkcji serial wypada tak sobie, ale systematycznie buduje on swoją tożsamość, a aktorzy coraz lepiej czują odgrywane postacie. Nie jest to uczucie przychodzące łatwo, ale "Gotham" naprawdę da się lubić.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj