Już od zeszłego odcinka coś zaczęło zazębiać się w Gotham – każda postać ma w pewnym momencie konkretny cel i plan, jak go osiągnąć. Nacisk na główny wątek jest jednoznaczny, a nawet gdy dostajemy poboczne historie, to związane są one z poczynaniami pierwszoplanowych bohaterów. Tak było z historią Firefly, która przy okazji dobrze zgrywa się ze śledztwem prowadzonym przez Gordona i Bullocka. Niby ścigamy Pingwina, ale… Kilka rzeczy może naprawdę zaskakiwać. Przede wszystkim – łał, Jim Gordon czasem ogarnia, co się wokół niego dzieje. Po raz pierwszy w serialu elementy, które składają się na jego przemyślenia, nie są podane w łopatologiczny sposób – Galavan rzuca hasło, odwraca się, bez zbędnej przesady, by kilka chwil później oraz w nadchodzących scenach eskalować aż do wyśmienitej wymiany dialogów pomiędzy Gordonem a Pingwinem, a później będzie mieć swój wynik także w jednej z ostatnich scen odcinka. Oczywiście obie ucieczki Cobblepota są „ucieczkami”, podobnie jak wybory prezydenckie w Gotham są „wyborami”, można jednak przymknąć na to oko. Trochę gorzej jest z wytłumaczeniem kilkudziesięciu Pingwinów, którzy przerywają przyjęcie, chociaż przynajmniej sama sekwencja strzelaniny wygląda naprawdę bardzo dobrze, a sam pomysł wydaje się być tak zwariowany, że gdzieś z tyłu głowy zaczyna się podobać. Większy problem mam jednak z Tabithą, która zostaje niezauważona przez policjantów, a to niby tacy zdolni stróże prawa. Zresztą cała Ekipa Uderzeniowa wydaje się odgrywać rolę jedynie mięsa armatniego – ot, w każdym odcinku wyeliminujemy jedną osobę z drużyny, nie poświęcając jej wcześniej ani chwili. Także relacje Bruce’a potrafią męczyć. Z jednej strony konflikt pomiędzy Silver a Seliną może być interesujący, jednak nie do końca kupuję zauroczenia młodego Wayne’a. Relacje z Cat wyglądają o wiele ciekawiej, ale i dialogi dla niej rozpisane są wyjątkowo dobrze. Na szczęście są też w odcinku Mommy’s Little Monster elementy, które muszą się podobać. Przede wszystkim - przypieczętowaliśmy wreszcie los matki Pingwina. Alleluja! Jednak rewelacją najnowszego odcinka Gotham jest wątek Nygmy. Pojawienie się fioletowej koperty z zielonym pytajnikiem jest z pewnością najlepszą sceną, jaką widziałem do tej pory w serialu Bruno Hellera, a zresztą cały ten wątek kradnie odcinek (poza małym potknięciem, czyli zbyt dosadnym zamknięciem przemiany Edwarda). Reszta zarówno pod względem aktorskim, jak i realizacyjnym wyszła miodnie. [video-browser playlist="758083" suggest=""] Mommy’s Little Monster staje się więc kolejnym kamieniem milowym w serialu – doznaliśmy pełnej przemiany Nygmy; wiemy, że Theo wie, że Jim wie, a Pingwin nie spocznie, dopóki nie dorwie Galavana. Tym sposobem akcja może sama się rewelacyjnie napędzać – byle by tylko było to przyzwoicie rozpisane. Bo strzelanie z karabinów maszynowych ze środku baru na ulice, gdzie może znaleźć się jakiś przechodzień, nie jest zbyt mądre. Tak czy inaczej, Gotham właśnie zaliczyło swój najlepszy odcinek – emocjonujący, ruszający po raz kolejny historię do przodu, a momentami nawet zabawny. Konflikt między Gordonem a Galavanem może mieć interesujące rozwinięcie, a szaleństwo Nygmy wreszcie odnalazło swoją metodę. Ba, nawet Harvey Dent się pojawia… a to oznacza, że następnym razem zobaczymy go w trzecim sezonie. Obym się mylił.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj