Nie mogę pozbyć się wrażenia rozczarowania tym, jak rozwiązano cliffhanger z poprzedniego odcinka serialu Game of Thrones. Nie chodzi o sam fakt, że Jaime przeżył, bo to raczej dla większości z nas było oczywiste. Chodzi o to, jak banalnie i prosto to pokazano. To jeziorko nie było zbyt wielkie, w końcu widzimy za Jaime'em i Bronnem pobojowisko po bitwie, a oni... ot tak uciekają. Czystym przypadkiem cała armia Daenerys znajduje się na drugim brzegu, więc nie mają oni żadnego problemu.  Kuriozalne jest to, że przecież wiadome było, kto dowodzi tą armią Lannisterów i co ów wódz chciał zrobić z Daenerys, więc poszukiwania powinny być podjęte. W tym przypadku skrótowość twórców wychodzi bardzo źle, bo cliffhanger okazuje się tanim chwytem, a rozwiązanie przynosi jedynie irytację. Dobry cliffhanger, czyli zakończenie odcinka w kluczowym momencie, gdy napięcie sięga zenitu, to połowa drogi, bo jeszcze jego rozwiązanie musi postawić kropkę nad i. Tutaj tego brakuje. Sprawdź także: QUIZ wiedzy o całym serialu Gra o tron Szybkie podróżowanie po Westeros nie jest żadnym problemem, a oglądanie na tym etapie rozwoju fabuły, jak postacie przemieszczają się z punktu A do punktu B nie ma najmniejszego sensu. Nie zmienia jednak to faktu, że skrótowość tego odcinka razi w innych jego aspektach. Poza wspomnianym wątkiem, podobne odczucia mam w kwestii spotkania Tyriona z Jaime'em. W tym przypadku twórcy za bardzo opierają się na pewności, że widzowie się domyślą, jak do tego doszło. Kiedy i gdzie Tyrion spotkał swojego druha, Bronna i jak go namówił na zorganizowanie tajemnego spotkania? Skróty czasem są potrzebne, bo pozwalają zachować czas i skupienie na czymś ważnym, ale czy tutaj akurat to jest konieczne? Czasem skrótowość to miecz obosieczny. Gdy się przesadzi w jedną stronę, zaczyna to mieć negatywny wpływ na rozwój wątku. To samo przecież tyczy się banalnie prostego wejścia i wyjścia Tyriona z Królewskiej Przystani, bo... w końcu nie mógł być bezpieczny tylko w tunelach, jakoś musiał wyjść i znaleźć tego Bronna, prawda? Tylko znów wracamy do punktu wyjścia - domysły w miejscu, w którym wszystko powinno być jasne. Rozmowa Tyriona z Jaime'em jest jednak ważna dla fabuły, więc można jakoś przymknąć oko na wyraźne niedociągnięcia. Plan zawieszenia broni, by skupić się na Nocnym Królu jest o tyle zaskakujący, co mało realistyczny. Można założyć, że Jaime w jakimś stopniu wierzy Tyrionowi. To sugeruje ich rozmowa i to, w jaki sposób przekazuje on informację Cersei. W tym miejscu jednak jeszcze ważniejszy jest wydźwięk rozmowy rodzeństwa i kochanków. Sam fakt rozmowy z Tyrionem jest potraktowany przez szaloną królową jako zdrada. Brak pewności bije z niej dość mocno, a świadomość przegrywania wojny jest dość wyraźna. Wciąż krąży teoria, że Cersei zginie z ręki Jaime'ego. Tym odcinkiem twórcy wyraźnie chcą ją pogrzebać dość mało subtelną manipulacją królowej. Czy naprawdę może być w ciąży? Niewykluczone i na pewno będzie mieć to wpływ na lojalność Jaime'ego, ale... jednocześnie szaleństwo Cersei, brak ugody i brnięcie w zaparte jest coraz bardziej akcentowane. Dlatego też sam motyw zabicia jej przez Jaime'ego nie jest wykluczony, gdy zobaczą dowód, a Cersei naturalnie nie zaakceptuje obranej drogi uratowania Westeros. Wtedy po prostu decyzja Jaime'ego i jego ofiara będzie mieć o wiele mocniejszy wydźwięk emocjonalny. To oczywiście rejon spekulacji. Do tej pory można było uznać, że wątek Sama w Cytadeli jest bezwartościowy. Miał on tam uczyć się i szukać jakiegoś istotnego klucza do walki z Nocnym Królem, a poza kwestią Mormonta i oczywistością ze Smoczą Skałą, nic ciekawego się nie wydarzyło. To zmienia się w tym odcinku, gdzie ważna informacja jest ukryta pod iluzją zwykłej rozmowy Sama z Gilly, gdzie ten pierwszy ma dość nic nie robienia i wyraźnego braku mądrości Maesterów. Słowa Gilly o anulowaniu małżeństwa Rhaegara, by mógł poślubić inną kobietę są kluczowe dla Jona Snowa. Jest to klarowny dowód na to, że Rhaegar poślubił Lyannę Stark, a to oznacza... że Jon Snow nie tylko nie jest bękartem, ale jest do tego prawdziwym Targaryenem mającym prawa do Żelaznego Tronu. Drobna informacja, ale ważna i trzeba o niej pamiętać.
fot. HBO
+2 więcej
Mam trochę problem z Daenerys w tym odcinku. Jej przemowa do żołnierzy Lannisterów przeczy jej czynom. Mówi, jak to nie chce palić i zabijać, a następnie grozi za brak okazania lojalności. A gdy obaj Tarly'owie płoną w ogniu smoka, efekt raczej nie jest zgodny z zamierzeniem królowej. Widać to w scenie, którą Tyrion dzieli z Varysem, gdzie obaj mają wspomnienia z czasów ojca Dany z jednoczesną świadomością, że nadal nie jest tak zła. Czuć to też w ukazaniu przerażenia żołnierzy Lannisterów. Być może to wszystko jest błędem królowej, a Tyrion musi pracować nad tym, by słuchała jego rad, które tutaj wyraźnie zlekceważyła. Nie zmienia to jednak faktu, że widać brak jakiejś konsekwencji w rozpisaniu działań Dany. Niby chce oszczędzać, a zabija, chce by ją kochano, a grozi. Zbyt dużo sprzeczności w tej sekwencji. Co jak co, ale i tak Drogon ratuje tę scenę. Umówmy się, nikt nie boi się Daenerys. Wszyscy boją się smoka, który rykiem ustawia każdego do pionu. Dzięki temu te sceny mają świetny klimat. Zobacz także: Co w 6. odcinku Gry o tron? Zwiastun Kluczem w wątku Jona Snowa jest spotkanie z owym jaszczurem. Coś, na co prawdopodobnie czekało wielu widzów świadomych jego krwi Targaryena. Drogon nagle przy Jonie zmienia się w przyjaznego i potulnego zwierzaczka. I tutaj też nie jestem przekonany do reakcji Daenerys. Z jednej strony widać, jak zaskoczona patrzy na podejście Drogona do Jona. Z drugiej jakoś brakuje podkreślenia tego w rozmowie ze Snowem. Przecież smok podchodzący z przyjaźnią do kogokolwiek to nie jest nic normalnego. Smoki traktują ciepło Targaryenów i o tym doskonale wiedzieliśmy. Dlaczego więc Daenerys nic nie mówi? Takim sposobem wydźwięk tej sceny sugeruje, że w zasadzie to normalne,  bo Drogon traktuje Jona jako sojusznika Dany. A to przecież nieprawda. Do tej pory widzieliśmy, że smoki traktują pozytywnie tylko dwie osoby poza Dany - Jona Snowa oraz Tyriona. A to musi mieć większe znaczenie w związku z tym, kim oni są i jaka w nich płynie krew. Szkoda jednak, że twórcy traktują to trochę powierzchownie. Nie zmienia jednak to faktu, że akceptacja przez Drogona wyraźnie wpływa na zmianę stosunku Daenerys do Jona Snowa. Zauważyliście jak na niego patrzy? Jaka stała się ufna, polubowna i chętna do współpracy? Ich wspólne sceny mogą się podobać, a sugestia romansu wisi w powietrzu. A może nie? Podobny stosunek ma Dany do Joraha, który powrócił do niej w tym odcinku. Może to po prostu jej podejście do najbliższych jej osób? Jon może tak nie myśleć. Jego zabójcze spojrzenie skierowane na Joraha jest dość sugestywne. W końcu powrócił Gendry. W zasadzie wiele nie można powiedzieć o tym, czy jest to udany powrót postaci po kilku sezonach. Może się podobać jego gotowość do akcji, chęć walki oraz sam motyw, że dobrze zabija młotem. A to przecież dość niekonwencjonalna broń w tym serialu. Sprawnie też wychodzi jego rozmowa z Jonem, gdzie wbrew Davosowiotwarcie przyznaje kim jest. Solidnie, ale nic nie porywa i trudno wyrokować, czy Gendry będzie mieć jakieś znaczenie. Oczekiwania po zapowiadanym powrocie tej postaci mogły być większe. Wyprawa za Mur w celu pochwycenia trupa z armii Nocnego Króla jest obietnicą większych emocji w kolejnych odcinkach. Zwłaszcza, że dość solidnie powiązano z tym wątkiem Ogara i spółkę. Wydaje się, że to może mieć większe znaczenie niż twórcy nam sugerują. Pochwycenie jeńca to tylko pretekst do stworzenia jakiejś niespodzianki. Nie zdziwiłbym się, gdyby Ogar, Gendry, Beric lub Jon odegrali w tym wątku o wiele ważniejszą rolę, dając wiele emocji. Może Pan Światła pokaże swoją potęgę, spowalniając i tak wyraźnie wlokącą się armię trupów? Patrząc na tę jedną scenę z przelotem nad zastępami Nocnego Króla, nie jestem jakoś zaskoczony, że tak długo im zajmuje dojście do Muru. Te zombiaki naprawdę wolno się poruszają. W tym odcinku tworzony jest wyjątkowy klimat wokół Aryi Stark. Gdy Arya stoi i z ukrycia obserwuje Littlefingera albo jak rozmawia z Sansą o polityce, trudno nie kryć jakiegoś lęku wobec młodej Starkówny, która ukrywa groźbę w specyficznym spojrzeniu. Masie Williams w swoich scenach dobrze akcentuje całą otoczkę zawodowej zabójczyni, której pewność siebie tryska na każdym kroku. W tym wątku są jednak ważne dwie dobre sceny. Przede wszystkim wyraźnie nieporozumienie pomiędzy Aryą a Sansą. Niby jest ono zrozumiałe, bo Sansa podejmuje decyzje świadomego polityka, ale... sugestia Aryi, że jej siostra ma nikczemne motywy w tej kwestii potrafi zaintrygować. Do tego wchodzi starcie Aryi z Littlefingerem, w którym młoda Starkówna przegrywa z kretesem. Jesteśmy karmieni sprawnie budowaną iluzją, że jest sprytniejsza od Littlefingera i bardzo dobrze korzysta z nowo nabytych umiejętności, by śledzić go i odkryć tajemnicę. Wiadomość o kontakcie z Jaime'em wydaje się zbyt prosta, by mogła być prawdziwa. Ten jeden moment, gdy Littlefinger patrzy uśmiechnięty z cienia, jak Arya wpada w jego pułapkę przypomina, że jest to najniebezpieczniejsza postać ze wszystkich graczy. Wydaje się, że będzie chciał to wykorzystać do skłócenia sióstr i zdobycia uznania Sansy, na jakim mu zależy. Tak czy inaczej - ten wątek zdecydowanie można dopisać do udanych, bo coś się ruszyło w Winterfell, a znaczenie Littlefingera w końcu nabiera na wadze w tym sezonie. Zobacz także: Świetne plakaty opisujące wszystkie odcinki Gry o tron Zdecydowanie ten odcinek serialu Game of Thrones ma wielkie znaczenie dla fabuły oraz niektóre wątki mogą się podobać. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że nie wszystko tutaj gra tak, jak powinno. Skrótowość oraz pomijanie niektórych detali trochę razi, a tempo, pomimo wagi fabuły, za bardzo zwolniło w porównaniu do poprzedniego odcinka. Dlatego tylko 7/10, bo choć dobry i ważny odcinek, błędy zostały poczynione, a brak większych emocji jest odczuwalny.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj