Kolejne odcinki serialu Grace i Grace układają się w bardzo dobrze zaplanowaną i niezwykle wciągającą całość. Po dobrym pilotowym odcinku dalej jest tylko lepiej, a intryga, tajemnica i mrok skutecznie zatrzymują przy ekranie.
Po pierwszym odcinku serialu spodziewałam się już konkretnego schematu: dr Simon Jordan będzie odwiedzał Grace codziennie, a ona z każdą kolejną wizytą odsłoni następną kartę swojej opowieści, by koniec końców doprowadzić widza do finału. I rzeczywiście tak jest – przez pięć pierwszych odcinków mamy do czynienia z regularnymi wizytami, jednak ten ostatni nieco zaburza całą konwencję, przeskakując pod koniec o 30 lat wprzód. Jest to w pewien sposób uzasadnione, ponieważ jest to ostatni akt zaproponowanej historii, ale nie sądzę, by było to szczególnie potrzebne serialowi. Mimo pozornego happy endu zakończenie pozostaje otwarte, a jedyna słuszna prawda w dalszym ciągu nie ujrzała światła dziennego. Wobec tego można było zamknąć opowieść nieco szybciej i uniknąć odrobinę patetycznego wątku naciąganego małżeństwa z Jamiem.
Muszę przyznać, że historia Grace niejednokrotnie mnie zadziwiła. Nie przypuszczałam, że będziemy mieć do czynienia z tematem mnogiej osobowości - głównie dlatego, że serial jest silnie osadzony w przyziemnych realiach XIX wieku. Tym milej jestem zaskoczona, ponieważ w takim schemacie całość dodatkowo nabiera mrocznego klimatu. Zastanawia mnie jedynie fakt, dlaczego zdecydowano się zrobić z Mary antagonistkę? Odkąd tylko poznaliśmy bohaterkę, wydawała się dobrą, rozsądną dziewczyną, która okazała się najlepszą przyjaciółką Grace. Przyjmuję do wiadomości fakt, że po traumatycznej śmierci jej dusza lub pewna energia mogła udzielić się dziewczynie, ale żeby od razu mordować Thomasa Kinneara i Nancy Montgomery? Nie rozumiem tego, tym bardziej, że Mary nigdy nie służyła w ich domu.
Serial jest w pewnym sensie intuicyjny. Za sprawą konkretnych przesłanek łatwo dojść do niektórych wniosków, jednak nie psuje to zabawy z oglądania. Odkąd Mary pojawiła się na ekranie, czuć było, że to wszystko zmierza do tragedii. Ostatecznym potwierdzeniem tej tezy była sama scena obierania jabłek – nie udało jej się to bez przerwania skórki, co oznaczało, że lada moment miała umrzeć. Z drugiej strony, gdyby wziąć pod lupę moment, w którym Grace wręcza Mary swoje jabłko (z dodatkowym naciskiem na to, że należy ono do niej), można dopatrywać się tu symbolicznego połączenia ich dusz. Mary posłużyła się cudzym jabłkiem, by wywróżyć przyszłość dla siebie. W ten sposób związała swój tragiczny los z losem Grace i po jej śmierci obydwie stały się jednością. Być może to zbyt daleko idące porównanie, ale nie mogę się oprzeć myśli, że scena z wróżbami była bardziej symboliczna, niż mogło się wydawać na pierwszy rzut oka. Z jakiegoś powodu dusza dziewczyny musiała opętać Grace. Chociaż...?
... istnieje również możliwość, że Grace kłamała i nigdy nie było żadnego alter ego. Ta myśl trapiła młodego doktora, doprowadzając go koniec końców do szaleństwa. Fakt, że nigdy nam tego nie wyjaśniono jest jeszcze bardziej intrygujący. Za sprawą końcowych monologów Grace, która przyznała, że manipuluje wersjami swojej historii w zależności od tego, czy opowiada je doktorowi, czy mężowi. Można wywnioskować, że jest ona osobą w pełni świadomą swoich czynów i równie dobrze mogła zmyślić wątek z Mary. Tej interpretacji sprzyja również to, że proces hipnozy był odprawiany przez Jeremiaha – lokalnego kupca i magika. Czy taka osoba rzeczywiście miała w sobie tyle umiejętności, by zahipnotyzować innego człowieka, a w dodatku z tak podejrzaną łatwością? Tutaj można polemizować. W tym przypadku myślę, że Grace mogła zeznawać spod czarnego woalu w pełni świadomie, posługując się tożsamością Mary dla swoich własnych celów.
Jednak osobiście skłaniam się ku połączeniu obydwu interpretacji. Duch Mary rzeczywiście mógł kierować młodziutką Grace, lecz przy jej pełnym przyzwoleniu. Mam wrażenie, że zmarła przyjaciółka była tylko wymówką, maską, którą można zakładać i zdejmować w zależności od potrzeby. W chwilach, gdy Grace decydowała się na jej przybranie, ta przejmowała pełną kontrolę. Już od pierwszego odcinka Grace wydawała się dziwna i tajemnicza, bardzo pewna siebie i – jak się zdaje – z jasno ustalonymi celami. Wyraźnie pokazywała, jak świetnie potrafi grać, owijając sobie doktora i innych wokół palca. Prezentuje siebie jako osobę w pełni świadomą i inteligentną, filozofując w swoich wyznaniach czy w treściach swoich listów.... Tymczasem domniemana Grace, która miała stać się ofiarą opętania, była naiwna i głupiutka. Istnieje możliwość, że ten obraz został celowo przez bohaterkę przerysowany, by uwierzył w to zarówno lekarz, jak i widz. Mam wrażenie, że nasza Grace wcale nie jest i nigdy nie była święta. Jeśli rozpatrujemy jej zachowanie w kwestiach opętania, jest to zbyt silna osobowość, aby mogła stanowić dobry materiał na żywiciela dla zbłąkanej duszy przyjaciółki. Dlatego Mary rzeczywiście mogła stać się celowo wymyśloną przez nią tożsamością, którą świadomie włączała wtedy, gdy było jej to na rękę.
Jak było naprawdę, tego oczywiście się nie dowiemy. Miniserial zamknął się po sześciu zwięzłych odcinkach, z których każdy był lepszy od poprzedniego. Jestem pozytywnie zaskoczona emocjami, jakie wzbudzały we mnie kolejne epizody – choć niewiele się działo, to i tak czułam się niezwykle wciągnięta w całą tę tajemnicę. Początkowo historię Grace odbierałam jako opowieść, baśń, którą można przekazać wnukom. Dopiero piąty odcinek ponownie sprowadził mnie na ziemię przez przytoczenia nałożonego na dziewczynę wyroku śmierci. Rozmowy z lekarzem przestały być byle pogawędkami – cel był wyższy, dziewczynie rzeczywiście potrzebne było udowodnienie niewinności. Po dobrej dawce historii, z którą mieliśmy wcześniej do czynienia, to właśnie piąty odcinek był najbardziej przełomowy, ponieważ dość rzeczowo skierował nas do momentu zabójstwa. Twórcy serialu znów zaznaczyli, jak okrutni potrafią być – poszczególne krwawe sceny z odcinaniem nogi czy rąbaniem ciała naprawdę wywołują dreszcze na plecach, a całość przypomina horror.
Mam pewne zastrzeżenia do postaci Nancy Montgomery, a właściwie do gry aktorskiej Anny Paquin. Jej maniera wylewała się z ekranu i momentami trudno mi było patrzeć na tę postać. Ciężko stwierdzić, czy taki był cel twórców, ale Nancy to osoba, której nie da się lubić. Na niekorzyść działają również spowolnione ujęcia, jakie zastosowano przy jej pierwszych scenach, gdy jeszcze odwiedzała Grace u Parkinsonów. Paquin prezentuje się w nich karykaturalnie, sztucznie, a każdy jej gest jest tak nadęty, że aż bije po oczach. Żaden z bohaterów nie wyróżnia się w podobny sposób – wszyscy starają się być jak najbardziej namacalni i rzeczywiści, co wypada naturalnie. Takich bohaterów ogląda się dobrze. Nancy Montgomery – zdecydowanie nie.
Alias Grace jest doskonale zrealizowanym serialem. Każdy z sześciu odcinków nakręcono z wielką dbałością o szczegóły, co widać w najdrobniejszym wzorze chusty czy postrzępionym brzegu spódnicy. Klimat, jaki bije z ekranu, bardzo wciąga i angażuje, czemu sprzyja także delikatny i powtarzalny motyw muzyczny, który szybko wpada w ucho. Seans to czysta przyjemność wizualna i każdy esteta z pewnością uzna podobnie.
To fascynujące, że ta cała historia, którą śledziliśmy przez sześć epizodów, mogła się nigdy nie wydarzyć w takiej wersji, jaką przywołała Grace. Nie ma żadnej pewności, że to wszystko nie zostało wyssane z palca – śledztwo się zamknęło, a bohaterka po 30 latach więzienia wyszła na wolność, zaczynając życie od nowa. Lekarz postradał zmysły, a zeznający początkowo przeciwko kobiecie Jamie, teraz jest po jej stronie. Trudno wymyślić sobie lepsze warunki do rozpoczęcia życia z czystą kartą i być może to od początku było celem dziewczyny.
I wreszcie jestem pełna podziwu dla gry aktorskiej Sary Gadon – dwie twarze jej bohaterki są widoczne w samym spojrzeniu aktorki. Raz patrzy na widza z przerażeniem i błaganiem o litość, a innym razem wzrokiem niezwykle pewnym siebie, niczym wyrafinowana morderczyni. Już samo to nie pozwala jednoznacznie ustosunkować się do tego, co zobaczyliśmy na ekranie – to jeden z powodów, dla których Alias Grace uznaję za serial niezwykle intrygujący. Pewnych tajemnic nie da się odkryć – trudno o lepszy morał z tej mrocznej i nieco metafizycznej historii. Zasłużone 8/10.