Niekwestionowaną gwiazdą serialu „Ballers” jest Dwayne Johnson i o ile w kilku poprzednich epizodach dorównywali mu bohaterzy drugiego planu, tak tutaj „The Rock” pokazuje wszystkie swoje przewagi. Bezdyskusyjna jest jego charyzma - wyraźnie zaczęła się ona także przekładać na aktorskie zdolności, które sprawdzają się zarówno w humorystycznych, jak i poważnych scenach. Czysto komediowa jest wizyta u lekarza – obawa przed usłyszeniem wyników badań, dyskredytowanie futbolu amerykańskiego, a w końcu też euforyczne uczucie ulgi. Szalenie wesoło (wręcz komicznie) wypada szczególnie śpiewanie utworu „Shake It Off” Taylor Swift podczas jazdy samochodem. Spencer rzuca radosne uśmiechy na lewo i prawo, podryguje w rytm muzyki i autentycznie rozluźnia atmosferę, nie tylko na drodze, ale też przed telewizorem. Johnson bez cienia fałszu wypada również w scenach o zabarwieniu dramaturgicznym i to już jest małe zaskoczenie. Do tej pory jego role ograniczały się raczej do prężenia muskułów, a tym razem w pełni wykorzystywana jest jego plastyczna mimika twarzy. Wystarczy jeden przewrót oczu, głośny wdech lub zaciśnięte usta, żeby odczytać jakie emocje próbuje przekazać. Gniew, rozczarowanie, obawa, a z drugiej strony także pewność siebie, rozsądek i dobroć ujawniają się w scenach rozmów: z Andersonem, kiedy broni swoich metod pracy; z Tracy, której wyjaśnia animozje przeszłości, a w końcu także z Angie, kiedy przełamuje uprzedzenia i zdobywa się na szczerość. Spotkanie z szantażystką w barze to przy okazji także cichy komentarz odnośnie przedmiotowego traktowania kobiet przez profesjonalnych sportowców i trzeba przyznać, że niejasna relacja Spencera i Angie prezentuje się ciekawie. Ważna jest również zamykająca scena, w której Strasmore bierze leki, mimo iż fizycznie nic mu nie dolega. To kolejny znak, iż problemy bohatera mają naturę psychologiczną i ten motyw z pewnością będzie dalej eksplorowany. Fabularne znaczenie miała również scena w biurze Andersona. Pracodawca zmieszał z błotem Joe i Spencera, ale należy mu oddać, że mimo protekcjonalnego zachowania miał jednak sporo racji. Firmowa impreza, na której pojawia się alkohol, narkotyki i prostytutki to w szerszej perspektywie negatywna wizytówka dla każdego biznesu, nawet jeśli miało to swoje uzasadnienie w tym konkretnym przypadku. W tym miejscu scenarzyści dość tendencyjnie nakierowali nas na kibicowanie Krutelowi i Strasmore’owi, im jednoznacznie przyznając rację. A szkoda, bo dysonans profesjonalnych światów biznesu i sportu mógł zostać ukazany w sposób bardziej złożony. [video-browser playlist="735247" suggest=""] Szczególnie przesadne było oburzenie Joego, który przecież formalnie zwolniony nie został, a w biurze nie okazał ani grama skruchy, choć na filmiku wypadł wręcz żenująco. Opanowany i racjonalny Spencer mógł przekonać, natomiast krzykliwy Joe tylko wzmacniał antypatię względem swojej postaci. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – próby założenia własnej firmy i starania w przekonaniu zawodników (pomysł z tatuażem był aż nadto oczywisty) to coś, czemu można szczerze kibicować. Sympatię widza definitywnie zaskarbili już sobie Ricky i Charles. Powrót tego drugiego do zawodowstwa był kwestią czasu, wystarczyła fabularnie fortunna kontuzja zawodnika lokalnej drużyny, aby ostatecznie podjąć decyzję. Sceny zakładów w salonie samochodowym są oczywiście czysto humorystyczne, ale udało się w nich wiarygodnie oddać emocje kierujące Charlesem – chęć testu fizycznej sprawności i własnej wytrzymałości, poszukiwanie uznania w oczach innych, potrzebę rywalizacji, a w końcu też męskiego starcia. Ricky z kolei wyruszył na poszukiwanie pierścionka, który miał wyrażać przeprosiny, ale wątek ten sam w sobie nie miał nic odkrywczego. Zabawna była scena z mylnie odebranymi intencjami bohatera, ale tak jak przed tygodniem, wartość dodaną stanowiły żarty odnoszące się do prawdziwych nazwisk sportowców. Dla tych, którzy orientują się w różnicach (gwiazda pierwszego a drugiego formatu) i podobieństwach (wielokrotni mistrzowie) między baseballistą Derekiem Jeterem, a koszykarzem Derekiem Fisherem, a także znają historię małżeńskich perypetii Kobe’go Bryanta jest to prawdziwa gratka. Jeśli jednak nie jesteście obeznani w temacie, to może chociaż rozpoznaliście, który z bohaterów „The Walking Dead” zapuści w nowym sezonie brodę. Na koniec warto jeszcze podkreślić muzyczną stronę serialu i idealny dobór piosenek, które współgrają ze słonecznym klimatem produkcji. To atut wszystkich dotychczasowych odcinków, a tym razem dostaliśmy wspomniany wcześniej popowy kawałek Taylor Swift, trochę rapu (Rappin' 4-Tay, Nipsey Hussle), a na końcu także wpadający w ucho „Big Bird” Eddiego Floyda, przedstawiciela Soul i R&B. To te małe rzeczy budują pozytywny odbiór całości.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj