Pierwsze pogłoski o realizacji przez NBC serialu z bajkami braci Grimm w tle na pewno zaciekawiły wielu. Ci sami na pewno niecierpliwili się jeszcze bardziej, gdy ujawniono, że jedne z mroczniejszych bajek w historii literatury zostały połączone z kryminałem. Sama czekałam, bo połączenie rzeczywistości ze światem fantastycznym zawsze mnie ciekawiło. A kiedy w końcu wyemitowano pilota oraz kolejne epizody, oglądnęłam wszystko. Z niejakim rozczarowaniem (wszystko przez zawyżone oczekiwania?), ale jednak.

To, co powinno przyciągać widza do historii w tym stylu, to główny bohater. W „Grimm” niekoniecznie jest się czym chwalić, bo w detektywie Nicku Burckharcie nie bardzo można znaleźć inne interesujące cechy poza tym, że jest kolejnym „wybrańcem”. Co prawda w porównaniu z Juliette, swoją dziewczyną, jest postacią arcyciekawą, stanowczą i pełną głębi, to jednak cały czas wydaje się, że czegoś mu brakuje.

Mało barwne postacie wydają się w ogóle być wadą tego serialu. Jedyną osobą, która w jakiś sposób się broni jest Eddie Monroe (w tej roli znany z kilku seriali Silas Weir Mitchell) i to chyba tylko dlatego, że równocześnie stał się side-kickiem Nicka, jego nauczycielem i człowiekiem od „mokrej roboty”. To on też funduje nam większość momentów komediowych, więc można powiedzieć, że ma niesamowicie dużo roboty nadrabiając za resztę obsady.

[image-browser playlist="602135" suggest=""]

©2012 NBC

Zdarzały się dobre momenty, ciekawe motywy, które jakoś wpasowywały się w bajki. Tramwajami w Portland jeździły grupy flash-mobowe, które okazywały się być rojami pszczół. Szczurołap z Hammeln był tam odzianym w maskę kota (szkoda, że nie myszy) dj’em grającym na nielegalnych imprezach, zwabiającym młodzież za pomocą muzyki. Bajkowe stwory walczyły ze sobą w nielegalnym klubie walki. Gdzieś głęboko w lesie mityczne istoty pobierały ludzkie organy od porwanych ludzi, by rozprowadzać je potem na swoim rynku nielegalnych środków odurzających. Szczególnie ten ostatni motyw mi się podobał, bo serial przybrał na kilka kolejnych epizodów o wiele mroczniejszy charakter, ukazując nam jak bardzo niebezpieczne może być zadzieranie z bajkowymi stworami.

Ale „Grimm” to nie tylko bajkowa historia, bo mamy tu też przecież wątki policyjne i typową policyjną robotę. Jak to z serialami proceduralnymi bywa, często powtarzał się schemat, który już widzieliśmy w wielu innych. Zbrodnia – śledztwo – rozwiązanie – winowajca pojmany. Niektóre fantastyczne wątki, nakładające się na kilka epizodów (znów muszę wspomnieć o handlu organami), były powiewem świeżości między kolejnymi jednoodcinkowymi śledztwami, w których na końcu tylko detektyw Burckhart wiedział kim jest przestępca i że nie jest do końca człowiekiem, jednocześnie nie mogąc wyjaśnić innym skąd to wie. Wiem, że na tym opierają się seriale proceduralne, ale czy mając w zanadrzu całą masę historii braci Grimm nie można było urozmaicić tego serialu? I czy tylko w Portland mieszka cała bajeczna menażeria?

[image-browser playlist="602136" suggest=""]

©2012 NBC

Odcinek finałowy nie wyjaśnił nam wiele. Co więcej, zafundował nam jeszcze trochę tajemnic i niewiadomych. Hank Griffin zaczyna popadać w paranoję w związku z dziwnymi rzeczami, które zobaczył. Co ciekawe, jego reakcja była bardziej przekonująca, niż reakcja Nicka z pierwszych odcinków, chociaż panowie widzieli właściwie to samo. Za wygraną nie daje też pierwsza czarownica serialu, Analind, tym razem za swój cel biorąc Juliette. Może teraz dziewczyna głównego bohatera wykaże więcej ikry i osobowości, nawet jeśli będzie to tylko kwestia opętania czy magicznego zatrucia?

Te tajemnice i niedokończone wątki, z kobietą w czerni na czele, na pewno przyciągną widzów przed telewizory na pierwszy odcinek drugiego sezonu. Tylko jak będzie potem?

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj