„Mourir partir revenir. Le jeu des hirondelles” to skonstruowane z przeróżnych symboli i typowo ludzkich odruchów reminiscencje z lat dziecięcych libańskiej artystki, Zeiny Abirached. Komiks wpisuje się w nurt opowieści autobiograficznych stanowiących odważną krytykę działań wojennych oraz koncentrujących się wokół tragicznych losów anonimowych nieszczęśników. Dzieło, całkiem słusznie, porównywane jest z udanie zekranizowanym i doskonałym „Persepolis” Marjane Satrapi. Zapoznajcie się z pociesznymi bohaterami uwięzionymi w kamienicy – niepowtarzalnej oazie spokoju.
Jest oto taka scena w komiksie, która kapitalnie oddaje nastrój całej opowieści. W najbezpieczniejszym miejscu kamienicy – posiadającym najgrubsze ściany przedpokoju, spotykają się mieszkańcy całego budynku, opiekujący się Zeiną i jej bratem pod nieobecność ich rodziców. W zadziwiającym poczuciu normalności rozważają o sprawach ważnych, błahych, a przede wszystkim swych skrytych marzeniach. Wiekowa Anhala podaje wszystkim zaparzoną kawę, po czym bohaterowie w absolutnym skupieniu posilają się pysznym trunkiem, a nad ich głowami rozpościera się stary kilim – pamiątka po dziadku narratorki ukazująca wyjście Mojżesza z Egiptu. Recenzowany album wypełniony jest mnóstwem tego typu sugestywnych scen, świadczących o bezbłędnym wyczuciu libańskiej scenarzystki. Pieczołowicie utkana tkanina przedstawiająca starotestamentową scenę to ciągle powtarzający się element całej układanki, który należycie koresponduje z treścią „Gry jaskółek”.
Kanwą fabuły jest zaciekła wojna pomiędzy chrześcijanami a muzułmanami mieszkającymi od pokoleń w Libanie, która w latach osiemdziesiątych poprzedniego stulecia wstrząsnęła całym cywilizowanym światem. Warto podkreślić, iż do działań militarnych włączyły się również sąsiadujące kraje (m.in. Egipt i Syria) oraz ekstremistyczne organizacje muzułmańskie. Ówczesny Bejrut podzielony był na dwie zwalczające się części, toczące ze sobą nieprzerwane walki. Zeina Abirached precyzyjnie obrysowuje ten niebezpieczny, praktycznie wrzący tygiel, skupiając się przede wszystkim na sytuacji szarych obywateli oraz zabezpieczeniach pozwalających w miarę stabilnie przetrwać kolejne dni istnej apokalipsy. Autorka słusznie postąpiła, pokazując wojenny terror z punktu widzenia dzieci – nieświadomych ogromu zniszczenia i otaczającej ich śmierci. Trzeba przyznać, iż kolejni goście starają się nieco uspokoić Bogu ducha winne rodzeństwo, urozmaicając im minuty w możliwie najprzyjemniejszy sposób – w czym zdecydowanie bryluje ekscentryczny Szukri.
Najlepsze wrażenie w komiksie sprawia kolorowy wachlarz nietuzinkowych postaci. Wspomniany Szukri to Pan „Złota Rączka”, wybitnej klasy przemytnik i dobroczyńca, który wzorowo dostosował się do mrocznej rzeczywistości. Właściwie bez jego wytężonych działań oraz bezinteresownej pomocy, mieszkańców kamienicy czekałaby śmierć głodowa. Szukri w trakcie wojennej zawieruchy stracił swego ojca – taksówkarza, a sama niekończąca się konfrontacja dwóch armii w zupełności go nie interesuje. Mężczyzna dba wyłącznie o bezpieczeństwo swej rodziny i sąsiadów, co należy uznać za przejaw jego heroiczności i racjonalizmu. Diametralnie inną postawę przyjmuje dystyngowany nauczyciel języka francuskiego, Ernest Challit. Ernest to urodzony dżentelmen o nienagannych manierach i sumiastym wąsie, który z wyczuciem cytuje fragmenty „Cyrano de Bergeraca”, rozśmieszając tym samym małoletnią Zeinę. Jego brat bliźniak, Wiktor, został zabity przez snajpera, co spowodowało, iż nauczyciel postanowił nie opuszczać kamienicy. W opozycji do Ernesta stoi młode małżeństwo, Farah i Ramzi, które stara się uciec z kraju targanego wieczną wojną i wychować swego nienarodzonego jeszcze potomka w bezpieczniejszym miejscu. Jest jeszcze dobroduszna i troskliwa staruszka Anhala oraz pan Chalid, koneser wytwornych alkoholi, i jego żona, pani Linda. Postaciom tym trudno nie kibicować i nie uronić łzy nad ich garbatym losem.
Warstwa graficzna komiksu „Gry jaskółek” przywodzi na myśl dokonania artystyczne francuskiego rysownika Davida B. (twórcę autobiograficznego komiksu „Rycerze świętego Wita” i historycznej opowieści „Najlepsi wrogowie”). Mamy tu do czynienia z elementami karykatury perfekcyjnie wymieszanej z uproszczonymi, iście dziecięcymi rysunkami, groteską, minimalizmem, skupieniem się wyłącznie na pierwszym planie i ciągiem kadrów w formie „gadających głów”. Abirached po mistrzowsku opanowała niełatwą sztukę posługiwania się czarno-białą stylistyką. Wypełnia ona poszczególne kadry symbolicznymi fragmentami dekoracji (wspomniany już kilim jako wyraz poszukiwania upragnionej Ziemi Odzyskanej, radio, z którego bohaterowie dowiadują się o działaniach wojennych, czy wszędobylskie kontenery chroniące przed pociskami snajperów), intrygującą kompozycją, podkreślającymi wagę chwili onomatopejami (siorb, drap, tik-tak) oraz prostymi mapkami (choćby plan biegu przed czujnym okiem strzelców wyborowych). Całość tworzy niepowtarzalny klimat, od którego wręcz nie można oderwać wzroku.
Czytaj również: Egmont zapowiada na lipiec
W niniejszym komiksie epizody pogodne, melancholijne i ciepłe mieszają się z fragmentami bardziej dramatycznymi i tragicznymi. Libański konflikt w oczach uzdolnionej autorki to połączenie cierpienia, pragnienia ucieczki z tego koszmaru, walki o życie za wszelką cenę, a w szczególności pean na cześć sąsiedzkiej solidarności w obliczu wojny. Niezmiernie się cieszę, że takie albumy powstają i zostają wydawane w naszym kraju. Sztuka komiksowa potrafi opowiadać również o kwestiach poważnych oraz autobiograficznych wspomnieniach, czego najlepszym dowodem są właśnie „Mourir partir revenir. Le jeu des hirondelles” autorstwa Zeiny Abirached.