Dwa lata temu pożegnaliśmy ostatni serial z uniwersum Jonathana Glassnera i Brada Wrighta – Stargate Universe. Pewnie obyłoby się bez płaczu i lamentów, gdyby nie to, że oznaczało to również koniec – przynajmniej na pewien dłuższy czas – całego tego świata. Gwiezdne wrota towarzyszyły nam nieprzerwanie od 1997 roku, czasem nawet w kilku wersjach naraz (przez trzy lata emitowano jednocześnie Atlantydę i SG-1). Ostatni, Wszechświat, zaoferował jednak zupełnie inną poetykę niż wcześniejsze produkcje z tej serii. Lekka, nie do końca poważna atmosfera została zastąpiona przez wzorowany na Battlestar Galactica mrok. Większy nacisk postawiono na dramat, zatracono gdzieś dowcip i dystans do siebie. Unleashed powraca do źródła -  świata SG-1 i – o czym więcej za chwilę - nawet dość skutecznie odtwarza jego atmosferę.

Produkcja studia Arkalis Interactive to wbrew pozorom jedna z niewielu gier sygnowanych nazwą "Gwiezdnych wrót", jakie powstały. Czy też raczej – jakie zostały ukończone. Tytułów osadzonych w tym świecie ogłaszano już wiele, jednak zwykle nic z tego nie wychodziło. Fani w szczególności żałują "Stargate Worlds", rozbudowanego MMORPG, które mogłoby skutecznie podtrzymać zainteresowanie uniwersum przez długie lata, na przykład do czasu produkcji kolejnego serialu. Projekt zawieszono, podobnie zresztą jak równie dobrze zapowiadające się "The Alliance" i Resistance (które co prawda uruchomiono, ale wyłączono serwery po niecałym roku od premiery).

W końcu jednak można zagrać w coś związanego z "Gwiezdnymi wrotami". Ostatecznie jednak nie na komputerze, a… tablecie. Stargate SG-1: Unleashed na mniejszym niż zwykle ekranie zabiera fanów serialu na jeszcze jedną misję z tytułową drużyną.

Czas akcji gry nie jest jasno określony, ale można przypuszczać, że wydarzenia z Unleashed wpasowują się gdzieś między trzecim a szóstym sezonem serialu. Wskazuje na to wygląd bohaterów (Teal’cowi jeszcze połyskuje łysina, Daniel ma już krótkie włosy, a Carter jest majorem) i oczywiście skład SG-1 – ten pierwotny, przez większość uznawany za najlepszy i jedyny słuszny. Powrót do tych odległych czasów poskutkował także przywróceniem antagonistów, z którymi w serialu właściwie już dawno się rozprawiono. Unleashed każe mierzyć się więc graczom nie z Ori czy Replikatorami, ale starymi dobrymi Goa’uldami. Ekipa Tauri wpada bowiem na trop kolejnego z nich (a właściwie kolejnej), próbuje bezskutecznie przekonać mieszkańców pewnej planety, że to fałszywi bogowie i… tu kończy się pierwszy epizod. Na razie jedyny dostępny, dwa kolejne są w drodze. Póki co nie znamy daty ich premiery - Arkalis Interactive na ten temat milczy. Wiadomo jedynie, że już niedługo Unleashed będzie dostępne nie tylko dla posiadaczy urządzeń Apple’a, ale również tabletów i telefonów z Androidem.

W trakcie mniej więcej godziny, jaką przyjdzie nam spędzić grając w Stargate SG-1: Unleashed, będziemy strzelać, prowadzić śledztwo, skradać się i uciekać. Struktura epizodu przypomina zwykły odcinek serialu – początkowo jesteśmy wrzuceni w wir akcji, następnie nieco zwalniamy tempo i zbieramy informacje, a na koniec toczymy bój na śmierć i życie. Finał zaś to doskonale znany ze świata seriali cliffhanger. Tym Stargate SG-1 specjalnie nie słynęły, a przynajmniej na pewno nie w pierwszych sezonach, ale dobrze wpisuje się w epizodyczny charakter gry i sprawia, że w napięciu czeka się na dalszy ciąg opowieści. Nawet mimo tego, że rozgrywka jest w gruncie rzeczy krótka i nieskomplikowana.

Unleashed oferuje serię zręcznościowych sekwencji, ograniczających się do biegania po mapie i zbierania określonych przedmiotów lub strzelania do kolejnych celów. Nie ma tu wielkiego rozmachu zarówno pod względem opowiadanej historii, jak i tego, w jaki sposób uczestniczy w niej gracz. Całość przypomina raczej grę wideo, która na pececie miała premierę jakąś dekadę temu. Oczywiście to produkcja tylko na komórki i tablety, może więc nie powinno się po niej oczekiwać przełomowych rozwiązań i złożonego świata. Niemniej gdy przypomni nam się, że na iPadzie można zagrać też w pełni grywalne Grand Theft Auto 3 i Vice City, poziom skomplikowania rozgrywki Unleashed zaczyna nagle pozostawiać wiele do życzenia. Chyba że to tylko sposób producentów na przetarcie szlaku dla większego projektu?

Siła produkcji Arkalis Interactive tkwi w oprawie audiowizualnej. Grafika wygląda, jak na grę na tablety, bardzo solidnie (na poziomie wymienionych wyżej produkcji Rockstara), ścieżka dźwiękowa mocno przypomina to, co serwowali Joel Goldsmith i David Arnold, a postacie mówią głosami znanych z serialu aktorów. Granie w Unleashed to jak odnalezienie na płytach DVD nieobejrzanego starego odcinka SG-1.

Usłyszeć jeszcze raz technobełkot Carter, "indeed" Teal'ca, moralne rozterki Daniela i kąśliwe uwagi pułkownika O'Neilla – dla fanów to rzecz bezcenna. Pewnie nawet nie zwrócą uwagi na niedoskonałości gry, dając się porwać kolejnej opowieści ze świata Gwiezdnych wrót. Unleashed i tak skierowane jest do nich.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj