Początek historii prezentowanej w Gylt jest naprawdę intrygujący. Główna bohaterka, dziewczynka o imieniu Sally, poszukuje swojej zaginionej kuzynki, Emily. Pewnego dnia, po spotkaniu z lokalnymi chuliganami, protagonistka powraca do swojego miasta, ale odkrywa, że miejsce to wygląda niczym z sennych koszmarów. Skryło się w mroku, wszyscy mieszkańcy wyparowali, a na ulicach i w budynkach pojawiły się przerażające istoty. Brzmi to trochę, jak połączenie Stranger Things z Silent Hill i to dobry trop: cała ta produkcja jest bowiem zbiorem motywów, które w popkulturze, zwłaszcza tej spod znaku grozy, obecne są od lat. Niestety opowieść ta, choć intrygująca i poruszająca istotne, zakorzenione w rzeczywistości tematy, nie obyła się bez pewnych luk. Pod koniec czułem, że nie udzielono odpowiedzi na wszystkie pytania i zostawiono nieco zbyt wiele niedopowiedzeń.  Rozgrywka to coś z pogranicza przygodowej gry akcji i survival-horroru. Jako Sally będziemy przemierzać kolejne lokacje, w których rozwiążemy proste i dość oklepane zagadki, a od czasu do czasu staniemy oko w oko z potworami. Początkowo jesteśmy bezbronni i nie pozostaje nam nic innego, jak tylko ukrywać się lub starać się odwracać uwagę oponentów przy pomocy latarki. Dość szybko dostajemy jednak dostęp do potężniejszego źródła światła, które umożliwia eliminowanie wrogów poprzez świecenie w ich słabe punkty. Takie „pojedynki” są bardzo proste, a baterie znajdujemy praktycznie na każdym kroku. Nie ma więc potrzeby rozsądnie zarządzać zasobami, a przez to, że z monstrami możemy sobie szybko i bezproblemowo poradzić, poczucie zagrożenia bardzo szybko znika. Nie oznacza to jednak, że gra zupełnie nie straszy, bo jest w niej parę zaskakujących momentów, które potrafią wywołać szybsze bicie serca, zwłaszcza po wcześniejszym uśpieniu czujności odbiorców charakterystyczną, kreskówkowa oprawą.  Łamigłówki, podobnie jak walka, nie są zbyt odkrywcze. Tequila Works powiela tutaj rzeczy, które widzieliśmy w grach wielokrotnie. Przesuwamy więc obiekty, by dostać się w miejsca, które na pozór nie są dostępne. Czasami musimy też aktywować lub dezaktywować przełączniki, odnaleźć klucz lub otwór wentylacyjny, który pozwoli nam przejść dalej. Nie ma tutaj miejsc, w których trzeba się specjalnie natrudzić lub zastanawiać.  Tym, co wyróżnia Gylt na tle konkurencji, jest grafika. Hiszpańskie studio zdecydowało się na styl, który wyraźnie inspirowany jest animacjami studia Laika czy Pixar. Połączenie tego z elementami horroru brzmi dziwnie na papierze, ale w praktyce, w połączeniu z mroczną atmosferą, wypada naprawdę nieźle. Teraz gdy tytuł ten dostępny jest bezpośrednio na pecetach i konsolach, nie musimy liczyć się z żadnymi problemami technicznymi, na jakie można było natrafić na Stadii, zwłaszcza przy słabszym połączeniu z internetem. Gra wygląda i działa bez zarzutu.  Gylt nie oferuje praktycznie żadnych nowych pomysłów i przypomina trochę składankę „the best of”, w której zawarto elementy znane z popularnych przygodówek i survival-horrorów z ostatnich kilkunastu lat. Czy to źle? Niekoniecznie, bo całość mimo tej odtwórczości jest wciągająca i grywalna, a miła dla oka oprawa sprawia, że wydarzenia obserwuje się z przyjemnością. Plusy: + oprawa; + klimat; + prosta, ale wciągająca rozgrywka. Minusy: - nudna i zbędna walka; - momentami zabawa wygląda zbyt znajomo. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj