W 1978 roku John Carpenter zaprezentował widzom opowieść o niebezpiecznym mordercy Michaelu Myersie, który zbiegł z zakładu psychiatrycznego i zaczął terroryzować mieszkańców swojego rodzimego miastecka. W szczególności upodobał sobie Laurie Strode (Jamie Lee Curtis). Ich krwawy taniec, z pewnymi przerwami, trwa 44 lata. Fani zamaskowanego nożownika w tym czasie dostali 11 filmów, w których Myers masakrował kolejne ofiary. Za każdym razem wydawało się, że to już być może ostatni raz. I zawsze wracał. Raz trwało to krócej, raz dłużej, ale jego żądza krwi zawsze popychała go do kolejnego uderzenia. Ostatnie trzy powroty były za sprawą reżysera i scenarzysty Davida Gordona Greena, który postanowił nakręcić swoją trylogię, nakłaniając przy tym Jamie Lee Curtis do powrotu do tej krwawej franczyzy. Nie było to łatwe, bo sama aktorka miała już jej dosyć i dość dosadnie zaznaczała, że ten rozdział ma już dawno za sobą i nie ma zamiaru do niego wracać. Zdanie zmieniła za namową chrześniaka Jake’a Gyllenhaala, który współpracował z Greenem przy Niezwyciężonym. I tak do kin trafiło Halloween, Halloween zabija oraz wieńczący tę historię Halloween. Finał. Punkt wyjścia do całej historii jest dość prosty. Od ostatnich wydarzeń w miasteczku mijają cztery lata. Laurie stara się wciąż pozbierać po stracie córki. Mieszka razem z wnuczką i pisze pamiętnik. Jednak od przeszłości nie da się uciec. Mieszkańcy cały czas mają jej za złe to, co się wydarzyło, twierdząc, że to ona ściągnęła na nich nieszczęście, jakim był Myers. Tymczasem społeczeństwo ma nową „czarną owcę” w swoich szeregach. Jest nim Corey Cunningham (Rohan Campbell), który przez przypadek zabił dziecko, którym miał się opiekować, gdy rodzice poszli na bal Halloween. Chłopak żyje ze stygmatem mordercy i tylko wnuczka Laurie dostrzega w nim normalnego człowieka, który bez dręczenia ze strony mieszkańców ma ciężkie życie, musząc codziennie nosić ze sobą brzemię tego, co zrobił. Wszystkich wielbicieli Michaela Myersa muszę zmartwić. Nie ma go w Halloween. Finał tak dużo, jak zapowiadały plakaty czy zwiastuny. Ten kultowy morderca w plastikowej masce pojawia się na ekranie dopiero w połowie filmu. David Gordon Green snuje bowiem swoją opowieść o tym, jak to społeczeństwo tworzy morderców, popychając zwykłych ludzi do czynów, do jakich nigdy wcześniej by się nie posunęli. Skutki dręczenia psychicznego i fizycznego mogą powodować u ludzi załamanie i wydobycie z nich najgorszych cech. Przez takie działania można stworzyć psychopatę. Mordercy bardzo często są produktem społeczeństwa, w jakim się wychowywali. I to chyba chce nam powiedzieć Green tą historią. Oczywiście dojdzie do ostatecznej potyczki pomiędzy Myersem i Laurie. Nie będzie ona jakaś epicka czy widowiskowa. Będzie dokładnie taka jak we wszystkich innych filmach. Powiem Wam tylko, że rozegra się w kuchni. Wynik raczej możecie przewidzieć. Jamie Lee Curtis przyzwoicie żegna się z postacią, która rozpoczęła jej wielką karierę filmową i uczyniła jedną z bardziej rozpoznawalnych amerykańskich gwiazd na świecie. Po tym wszystkim, co spotkało Laurie, jest ona już zmęczona i nie ma nic do stracenia. Wie, że kiedyś ta walka musi się skończyć czyjąś śmiercią. Jest z tym pogodzona. Zresztą mam wrażenie, że była już z tym pogodzona w poprzedniej części. Teraz cechuje ją ogromny spokój. Jest jakby pogodzona ze swoim losem. Szkoda tylko, że scenariusz trochę marnotrawi pomysł na finałowe starcie tych dwóch kultowych postaci. Wydaje mi się, że można było z tego wyciągnąć coś więcej. Uczynić to ostatnie spotkanie bardziej spektakularnym widowiskiem niż to, które finalnie dostaliśmy. Nie jest ono złe, ale wydaje mi się, że Curtis zasługiwała na coś więcej. 
materiały prasowe
Halloween. Finał niestety nie wprowadza nic nowego ani też ciekawego do tej serii. Mam wrażenie, że reżysera bardziej ciekawi aspekt społeczny i tego, jak ludzie potrafią być dla siebie większymi potworami niż jakiś gość grasujący z nożem. Znieczulica i złość pochodzące z głębokiej frustracji wydobywa z nas to, co najgorsze. Na co dzień „zabijamy” innych kawałek po kawałeczku swoimi czynami i słowami, aż z drugiego człowieka nic już nie zostanie. Lub do momentu, gdy się załamie. Powiem szczerze nie takiego filmu się spodziewałem i na taki film czekałem. Chciałem oglądać Michaela Myersa w akcji, jak dźga i gania swoje następne ofiary, bo z tym kojarzy mi się seria Halloween. I niestety nie dostaję tego, a przynajmniej nie w takim stopniu, jakbym chciał. Przez pierwszą część filmu dostajemy dramat psychologiczny, a nie horror. Zmienia się to dopiero w drugiej połowie filmu. Trochę późno. I choć Jamie Lee Curtis twierdzi, że to jest już prawdziwe pożegnanie z serią, to coś nie chce mi się wierzyć. Hollywood nie da spokoju Michaelowi Myersowi i go jeszcze przywróci do życia. Z udziałem Curtis albo bez. Jestem jednak pewien, że Halloween długo się jeszcze nie skończy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj