Jeśli miałbym jednym słowem określić finał Halo, stwierdziłbym, że jest odważny. Owszem, przez cały czas trwania pierwszego sezonu serial nie wstydził się krwi, śmierci i innych dojrzałych motywów, jednak teraz przeszedł sam siebie. I chodzi tu nie tylko o uśmiercanie czy drastyczną zmianę losów pewnych postaci, ale też o totalny chaos, w jakim zostawia to uniwersum. Jestem pod ogromnym wrażeniem i przyznaję, że zastanawiam się, jak twórcy wybrną z pewnych decyzji fabularnych, bo jakiejkolwiek ścieżki by teraz nie obrali, każda będzie niosła za sobą olbrzymie konsekwencje. W centrum epizodów jest Makee. To świetna postać, której obecność odmieniła życie Johna 117 w nie mniejszym stopniu niż porwanie za młodu do programu Spartan-II. Powiem szczerze, że po zakończeniu tego sezonu chętnie zobaczyłbym krótki spin-off o jej młodości przed i po uprowadzeniu przez Przymierze, bowiem wcale nie różni się ona tak bardzo od Master Chiefa. Można powiedzieć, że to dwie strony tej samej monety. Szacunek dla twórców za napisanie tak tej postaci! Starałem się bronić do tej pory Halsey, argumentując, że jej motywacje są summa summarum słuszne, ale dłużej już tego nie mogę robić. To tyczy się zresztą większości dowództwa UNSC. Catherine do reszty zatraca się w swojej megalomanii oraz przeświadczeniu o własnej nieomylności i boskości. Nawet naraża swoją rodzinę dla - w jej mniemaniu - wyższego dobra. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak szybko zmieniłem zdanie o jakiejś postaci. Chłód jej wyrachowania sprawia, że nawet Yeti sztywnieją sutki. Mam ogromną nadzieję, że szybko spotka ją zasłużona kara.
fot. Paramount
+2 więcej
Czemu tak dużo piszę o postaciach, a mało o tym, co rzeczywiście się dzieje w tych odcinkach? Ano dlatego, że byłby to jeden wielki spoiler, a nie chcę nikomu psuć frajdy z odkrywania, co dla nas przygotowali twórcy. Powiem tylko, że mnie osobiście ogromnie to zaskoczyło. I tylko narobiło mi ochoty na ciąg dalszy.  Niestety, ale muszę się przyczepić do wizualnej strony serialu, konkretnie do prezentowanej w drugim z omawianych odcinków planety Przymierza. Wygląda to po prostu tragicznie i znacznie odstaje poziomem od tego, co widzieliśmy w tej produkcji. Nawet bitwa z 1. odcinka, która ewidentnie była hołdem dla grywalnego oryginału i nie starała się być realistyczna, wydaje się na tym tle cudem ze stajni ILM.  Podsumowując: finał 1. sezonu jest świetny, pozostawia widza z ogromem pytań, choć również prawdopodobnie mocno spolaryzuje widownię. Tak trzymać!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj