Happy! z tygodnia na tydzień coraz bardziej mnie zaskakuje. Zwłaszcza tym, jak dużo humoru udało się przemycić twórcom, nawet w tak czarnych treściach. Dwa bieżące odcinki produkcji to po prostu odtrutka na wszystkie smutki – perypetie płatnego mordercy ogląda się z uśmiechem od ucha do ucha, a już zwłaszcza w odcinku numer 4. Wspomniany epizod jest wyjątkowo dynamiczny – wpływ na to mają ciekawe zabiegi montażowe (jak choćby zwielokrotnione ujęcia na pulchnego domokrążcę, który pukając od drzwi do drzwi, powtarzał wyuczoną kwestię niczym maszyna), a także forma reality show, którą wpleciono do serialu. Czołówka z wdzięczącymi się sztucznymi kobietami prezentuje się absurdalnie i nie sposób nie dostrzec tu elementu prześmiewczego – cały wątek Isabelli i podążającej za nią ekipy realizatorów to jedna wielka karykatura współczesnego społeczeństwa, które publicznie uzewnętrznia się w mediach społecznościowych. Szczytem wszystkiego była scena w prosektorium, gdy ekipa dyrygowała Isabellą jak aktorką, zapominając, że to rzeczywiście matka w żałobie. Postrzegam to jako niezwykle subtelnie zaprezentowany przykład społecznej znieczulicy – scena nie wymaga żadnego dodatkowego komentarza, po prostu robi wrażenie taką, jaka jest. Wprowadzenie wątku Isabelli, siostry Blue, stanowi pewien pomost między fabułą bieżącą a rozpoczęciem serialu, gdzie Nick Sax zastrzelił czterech młodych mężczyzn. Scena, zdawałoby się, mało istotna – a przynajmniej tak myślałam do tej pory. Okazuje się jednak, że wszystko ładnie się zazębia i nic nie wydarza się bez przyczyny – wątek czterech braci jeszcze do nas wróci, a wraz z nim hasło, o którym wspominał na początku najmłodszy z rodzeństwa. Chłopak powrócił z martwych już u schyłku odcinka piątego, jednak na razie zdaje się być pozbawiony rozumu. Obawiam się jednak, że prędzej czy później rozpozna w Nicku swojego zabójcę i spróbuje powziąć zemstę. To, co dzieje się w tym serialu przybiera momentami absurdalny obrót. Dowiadujemy się, że Święty Mikołaj jest na usługach Blue, zaś Blue pracuje dla człowieka w przebraniu ogromnego robaka. Już samo to wybija widza z równowagi i początkowo zupełnie nie wiadomo jak reagować – czy ta pokraczna kreatura ma wzbudzać strach, czy może wesołość? Cóż, Blue raczej nie jest w zabawowym nastroju, więc przyjmuję, że jego szef-fetyszysta rzeczywiście może być groźnym gangsterem. Czekam więc na rozwinięcie wątku tej postaci i nie ukrywam, że zapowiada się on ciekawie i dosyć ostro. Odcinek numer 4 prezentuje nagromadzenie komicznych scen, które swoją kulminację znajdują na Chinatown. Sceny, w których Nick próbuje porozumieć się z kelnerką w chińskiej restauracji, są bezkonkurencyjne – tak przynajmniej myślałam, dopóki prezentujący swoje umiejętności walki gangster nie został znienacka zmieciony z powierzchni ziemi przez przypadkową ciężarówkę. Dzieje się tu tyle szalonych rzeczy, że momentami nie wiadomo, która ze scen jest najlepsza – twórcy z przymrużeniem oka podchodzą do poważnych tematów, dzięki czemu i sam widz może zwyczajnie dobrze się bawić. Niestety, kosztem Nicka, który ostatnimi czasy tylko zbiera bęcki, wplątując się w prawdziwą serię niefortunnych wydarzeń.
fot. Syfy
Kolejny epizod nie jest już tak groteskowy i tempo akcji nieco zwalnia. Więcej czasu spędzamy ze Smoothiem i porwanymi dziećmi, które zostały przetransportowane do zamkniętej klasy. Na tej płaszczyźnie obecnie wiele się nie dzieje – może jedynie mamy pewien wgląd w punkt widzenia samych porywaczy, którzy wprowadzają dziwną dyscyplinę w gronie swoich małych podopiecznych. Puste książki czy głuche telefony prawdopodobnie miały pełnić jakąś rolę w ich przypiłowaniu, jednak same dzieci nie wiedzą jeszcze o co chodzi. Przyznam, że i ja z perspektywy widza również nie wiem, ale biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co trafiliśmy do tej dziwnej klasy, przypuszczam, że motywacje złoczyńców jeszcze zostaną dookreślone. Wszystko po prostu wymaga odrobiny czasu. Zaskakuje mnie nieco wątek Amandy, matki Hayley. Kobieta zachowuje się dość nietypowo, jak na przeciętną obywatelkę przeciętnego miasta – w momencie, w którym Sax zabija jednego z gangsterów w jej domu, ona pozostaje tym kompletnie niewzruszona. Mało tego, wyprasza byłego faceta, a następnie jak gdyby nigdy nic siada na kanapie, nie zważając na to, że tuż obok niej leży trup w kałuży krwi. Wydaje mi się zatem, że Amanda również ma jakąś szemraną przeszłość i jest oswojona z przemocą, brutalnością i śmiercią – trochę to dziwne, bo przecież za czasu związku z Nickiem, była kobietą policjanta, jeszcze nie zabójcy. Może to tylko zbieg okoliczności, jednak ta scena podejrzanie utkwiła mi w głowie. Ubolewam trochę nad tym, w jaki sposób rozwiązano zeszłotygodniowy cliffhanger na początku odcinka numer 4. Już w momencie, w którym Mikołaj zjada Happy’ego, wiadomo, że nic mu się nie stanie, w związku z czym trudno tu mówić o większych emocjach czy niepokoju. Z tej też przyczyny po bieżącym odcinku konika również nie spodziewam się większej rewolucji, choć po raz kolejny mamy tu wydarzenie w pewnym sensie przełomowe – po zgrzycie światopoglądów Happy znika, a zdezorientowany i nienawidzący świąt Nick zostaje sam. Podejrzewam jednak, że duet spotka się ponownie już w kolejnym epizodzie - twórcy serialu zwyczajnie bawią się z widzem, oferując zakończenia, które tylko zachęcą do sięgnięcia po więcej. To dobrze, ale też nie jest to koniecznością – po te odcinki i tak chce się sięgać, bez znaczenia czy zawiesiły akcję w finale, czy też nie. Happy! to jeden z ciekawszych seriali ostatnich miesięcy. Kolejne odcinki są lepsze niż to, co zaprezentowano na początku, a seans niezwykle wciąga i angażuje. Ja bawię się świetnie i czekam, co będzie dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj