Do końca pierwszego sezonu szalonego serialu Happy! pozostał już tylko odcinek. Jak to często na tym etapie bywa, wątki tylko się zagęszczają, na czym epizod oczywiście zyskuje.
Po ostatnich czysto komediowych wątkach w odcinkach 4. oraz 5. twórcy postanowili, że trzeba trochę spoważnieć. Kolejne epizody nie dostarczają nam zatem aż takiej wesołości, jednak ogląda się je z taką samą fascynacją co poprzednie. W dalszym ciągu nie mogę wyjść z podziwu – 40 minut mija błyskawicznie, a uwaga widza jest w stu procentach skupiona na ekranie. W bieżących odcinkach dzieje się może nieco mniej niż ostatnio, jednak pod względem fabularnym robimy duże kroki do przodu.
Jak było do przewidzenia, Nick i Happy wrócili do siebie po zeszłotygodniowej rozłące. Ich spotkanie nastąpiło dopiero w ostatnich minutach odcinka, w związku z czym przez cały czas jego trwania mogliśmy obserwować sytuację z dwóch różnych perspektyw. Bardzo sprzyja to serialowej fabule i poszerza wiedzę widza, jednak odrobinę traci na tym tempo akcji. Rozdzielenie tego dynamicznego duetu miało na celu głównie sprowokowanie jednego i drugiego do głębszych przemyśleń i rzeczywiście – obydwaj doznają pewnej przemiany. Happy musi skonfrontować się z przerażającą rzeczywistością, gdzie wymyśleni przyjaciele służą jako worek treningowy, a Sax dochodzi do wniosku, że w tym ponurym i pełnym okrucieństwa świecie mimo wszystko warto mieć cel, marzenia i przede wszystkim wyobraźnię. W nowych epizodach często jesteśmy świadkami jego emocjonalnych monologów, które angażują całą uwagę, by koniec końców podsunąć jakąś banalną i sprowadzającą na ziemię puentę. Jak choćby ten o ratowaniu świata i zrobieniu po raz pierwszy czegoś dobrego, podsumowany kwestią, „potrzebuję tylko trochę C4”. Nawet mimo tych przerysowanych momentów, cały odcinek proponuje bardzo budujące i ważne przesłanie o tym, że warto otworzyć umysł na to, co pozornie nie istnieje – widać to zwłaszcza po wypłowiałym Happy’m, dla którego jedynym ratunkiem jest upewnienie się, że ktoś wciąż w niego wierzy.
Biorąc pod uwagę wątek Happy’ego, można powiedzieć, że odcinek numer 6 był w połowie odcinkiem animowanym. Poznaliśmy szereg innych wymyślonych przyjaciół – zarówno na komicznym spotkaniu przywodzącym na myśl rozmowy Anonimowych Alkoholików, jak i później, w domu Blue. Jestem pozytywnie zaskoczona jakością i precyzją, z jaką wykonano wszystkie te postaci – animacje są niezwykle wdzięczne, kolorowe i bardzo wiarygodne, aż miło się na nie patrzy. Jednocześnie widać jeszcze większy kontrast między formą a treścią całego serialu – mówimy tu przecież o płatnych zabójcach, pedofilach i mafii, a tymczasem na ekranie pojawiają się urocze przytulanki, zabawki i wszystkie te świąteczne bibeloty. Ten zgrzyt aż bije po oczach i jednocześnie sprawia, że efekt czarnej komedii uderza widza ze zdwojoną siłą.
Ważnym wątkiem odcinków numer 5 i 6 była również postać Mikeya, który został przywrócony do życia przez wiedźmę, znajomą Isabeli. Okazuje się, że mylnie podejrzewałam jego oprzytomnienie i chęć podjęcia zemsty – chłopak snuje się po świecie jak żywy trup, przypominając Frankensteina. Nie ma pojęcia co się wokół niego dzieje i nic nie wskazuje na to, że miałoby się to zmienić. Zastanawia mnie jednak to, jak świetnie potrafi posługiwać się łaciną, w dodatku takim tonem głosu, który może wskazywać na diabła lub demona. W chwili obecnej nie wiem jak serialowi mogłyby się przysłużyć ewentualne wątki paranormalne i religijne, w związku z czym traktuję to tylko jako kolejny ozdobnik. Czekamy tylko na to, aż Mikey wyjawi to tajemnicze hasło, o którym mowa od samego początku. Może to tylko moje przypuszczenie, ale istnieje możliwość, że brzmi ono właśnie „Blue”.
Podoba mi się fakt, że tak dużo uwagi w bieżących odcinkach poświęcono Smoothiemu. Ta postać jest niezwykle charyzmatyczna, a Patrick Fischler odgrywa ją po prostu genialnie. Gdyby nie fakt, że to psychopata i morderca, fakt zestawienia go z grupą dzieciaków byłby nawet uzasadniony – Smoothie obchodzi się z podopiecznymi spokojnie i z dużą cierpliwością, a ta funkcja „nauczyciela” bardzo mu pasuje. Za kompletnie szaloną uznaję natomiast końcową scenę z odcinka numer 6, gdy (jak się okazuje) eunuch zamierza złamać psychikę Saxa. Twórcy jadą po bandzie i nie boją się poruszania żadnych tematów, zaskakując widza na każdym kroku. Warto zwrócić uwagę na realizację ten romantycznej sceny – otoczenie planów zdjęciowych i kamer, a także świetne efekty i ścieżka dźwiękowa z filmu 2001: A Space Odyssey tylko dodają temu majestatycznego wydźwięku. Nickowi może nie jest do śmiechu, ale ja nie mogłam się opanować.
W bieżących odcinkach wreszcie poznajemy również tożsamość samego żuka, czyli mózgu całej operacji z dziećmi. W jego łapy wpadła obecnie Amanda, a zatem Nick ma już nie jedną, a dwie osoby do uratowania. Uwielbiam to, jak cudownie udało się twórcom skontrastować postaci protagonisty i antagonisty – Sax jest typowym twardzielem i zabijaką, który śmiało mógłby robić za złoczyńcę, tymczasem największe zagrożenie uosabia goguś w pełnym makijażu, słodzący dzieciom i z ekranu i plakatów. Scena, w której Nick po raz pierwszy lustruję tę postać jest wspaniała w swoim wydźwięku, a co najlepsze – zupełnie pozbawiona słów. Na każdym kroku tworzone są stereotypy, które za chwilę twórcy przełamują kolejną szokującą sceną – słodki porywacz dzieci okazuje się fetyszystą, który urządza sobie brutalne orgie w zaciszu własnego pokoju. Za to żonglowanie schematami należą się wielkie brawa, bo kompletnie nie wiadomo, czego można się dalej spodziewać.
Z perspektywy siódmego odcinka wiemy już, że spotkanie Nicka z córką nastąpi dopiero w finale. Wydawało się to dość oczywistym rozwiązaniem, dobrze wpasowującym się w rozwój fabuły. Trochę liczyłam na to, że może choć przez ułamek sekundy Hailey i jej tata zobaczą się na żywo, jednak nic z tego – do akcji ponownie wkroczył Człowiek-Choinka i teraz nie mamy już pojęcia, gdzie znajduje się dziewczynka. Cliffhanger jest tu jak najbardziej uzasadniony, jednak i bez niego napięcie byłoby wysokie – gdy jest się już tak blisko rozwiązania, wraz z bohaterami wkładamy w to wszystko 100% naszego zaangażowania.
Happy! idzie do przodu jak burza i trochę żałuję, że lada moment czeka nas wielki finał. Bieżące odcinki również są bardzo dobre, a ich seans to czysta przyjemność. Zasłużone 8/10.