Program stworzony przez miliardera i geniusza technologicznego Donovana Chalmersa (Bruce Willis) jest tak cenny, że mężczyzna zatrudnia najemników dowodzonych przez Dereka Millera (Jesse Metcalfe), aby go chronili przed grupą terrorystów, która nie cofnie się przed niczym, by go zdobyć. Nawet przed porwaniem jego córki. Reżyser Matt Eskandari ma chyba podpisany z Brucem Willisem jakiś kontrakt na wyłączność, bo to jego trzeci z rzędu film, w którym pojawia się ten aktor. Kilka miesięcy temu premierę miało Przetrwać do świtu, a na VOD trafia już kolejny film spod jego ręki – Hard Kill. Niestety, reżyser już nas przyzwyczaił do tego, że scenariusze, które wybiera do realizacji są pisane na kolanie i nie potrafią zaciekawić fabułą. Tak jest i tym razem. Opowieść o najemnikach, którzy w opuszczonej fabryce walczą z hordą terrorystów dowodzonych przez jakiegoś sadystę, jest nudna jak diabli. Całość rozgrywa się w sumie w przestrzeni jednej hali, z której z niezrozumiałych dla widza względów najemnicy nie mogą uciec, nawet wtedy gdy uda im się odbić zakładniczkę. Jakby Eskandari utknął mentalnie w czasach 90., gdzie film akcji kończył się dopiero wtedy, gdy główny bohater własnoręcznie zabijał głównego przeciwnika. Fabuła w Hard Kill nie ma sensu, a sceny akcji wyglądają jak z taniego filmu klasy B. Zresztą to samo można powiedzieć o aktorstwie. Jesse Metcalfe, którego żeńska część widowni na pewno kojarzy z seriali Gotowe na wszystko czy Dallas, nie nadaje się na gwiazdę kina akcji. Brak mu ekranowej charyzmy. To że przypakował nie czyni z niego automatycznie świetnego materiału na gwiazdę tego gatunku. Grany przez niego Derek Miller jest niezmiernie irytującą postacią, której w żadnym momencie filmu nie kibicujemy. Wprost przeciwnie, czekamy aż go ktoś zastrzeli i wybawi z cierpienia, jaką jest ta misja. Nie wspomnę już nawet o Brusie Willisie, który tak się rozleniwił, że przyjmuje projekty, które nie wymagają od niego zbytniej aktywności fizycznej. Nawet za dużo gry od niego nie wymagają. Otóż aktor ma dublera do wszystkich scen, w których nie widać jego twarzy. Widać to szczególnie w scenach, w których jego bohater wysiada z samochodów czy idzie korytarzem, gdy kamera filmuje go od tyłu. Gołym okiem widać, że to nie jest Willis. Widocznie takie sceny były poniżej godności aktora. Mam też wrażenie, że Bruce pojawił się tylko na kilka dni na planie, dlatego większość jego scen została nakręcona w oddzielnym pomieszczeniu, w którym jego bohater się ukrywa. Z przykrością stwierdzam, że jest to kolejny słaby film z Willisem, któremu nie chce się grać i przyszedł na plan tylko podbić kartę, by dostać wypłatę. Wielka szkoda. Hard Kill wygląda jak niskobudżetowy film telewizyjny. I pewnie można by było to wybaczyć, gdyby dostarczał przynajmniej widowiskowej akcji. Niestety, także na tym polu się wywraca. Nawet najwięksi fani Bruce’a Willisa będą zawiedzeni, bo aktor ponownie przez film się prześliznął. To, że jego twarz jest na plakatach promocyjnych, to wielkie nadużycie. Mówiąc krótko, ten film to strata czasu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj