Twórcy Hawaii 5.0 nie umieją robić finałów w taki sam sposób, jak robią to w innych dobrych serialach. Nie czuć tutaj zamknięcia, ani zwiększenia stawki, a raczej tworzone jest wrażenie wstępu do kolejnej serii.
Finał w zasadzie nie nawiązuje do żadnego ważnego wątku z historii serialu. Jak ktoś miał nadzieję na powrót kwestii rodzinnych Steve'a czy jakiegoś nowego wroga, to się rozczaruje. To też stanowi dla mnie problem, bo wygląda na to, że twórcy Hawaii Five-0 ostatecznie porzucili tworzenie jakichś większych historii na rzecz jednoodcinkowych wątków. A szkoda, bo ten serial ma potencjał na bycie czymś więcej.
Historia odcinka może się podobać, bo ma w sobie wszystko to, za co Hawaii Five-0 można lubić. Czuć inspirację filmem Speed w osadzeniu akcji w pędzącym tirze przewożącym nastoletnie prostytutki. W zasadzie to jest punkt wyjścia do nakręcenia dobrych scen akcji z ratowaniem kobiet i popisami kaskaderskimi McGarretta. Może to szczególnie nie emocjonuje, ale stanowi dobrą, lekką rozrywkę, jakiej po tym serialu oczekuję. Pozwala wciągnąć się i oglądać z zainteresowaniem. Pod względem technicznym kwestia pościgu, przechodzenia na tira na pełnej prędkości jest zrealizowana wręcz idealnie. Efektownie.
Źle się dzieje, gdy twórcy skupiają się na relacjach postaci. A to jest kłopotliwe, bo przez wiele lat to była największa zaleta tego serialu. Duet Steve i Danno kompletnie się wypalił. Ich kolejne utarczki słowne są wymuszone i nudne. Wręcz zaczynają irytować, bo nie mają po tylu latach żadnych podstaw fabularnych i sensu. Twórcy wyraźnie nie mają pomysłu na rozwój tej relacji i odgrzewają schemat, który dawno powinien pójść w odstawkę. Do tego kwestia napromieniowania Steve'a "superbohatera" McGarretta. Jest po przeszczepie wątroby i teraz do tego napromieniowany radioaktywnymi materiałami? To jest idealny dowód na to, jak twórcy przeginają, idąc w absurd. Są granice nawet w tym serialu, których nie powinno się przekraczać. Ani to ciekawe, ani potrzebne, ani zabawne.
Tak naprawdę najciekawszym wątkiem jest Kono i jej krucjata przeciwko handlarzom kobiet. Jej emocjonalne podejście i reakcje mogą się podobać, bo to wzbudza sympatię i zainteresowanie. W tym miejscu własnie nieźle wygląda cliffhanger ze zdeterminowaną Kono lecącą do Stanów Zjednoczonych z krucjatą. Wygląda jak wstęp do spin-offa, a nie kolejnego sezonu. Nie powiem, jestem zaintrygowany.
Pomimo wyraźnych niedociągnięci i błędów popełnianych przez twórców na poziomie relacji postaci i emocjonalnym, to naprawdę niezły finał sezonu. Dobrze zrealizowany i dający solidny poziom rozrywki. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że twórcy wpadli w pewien monotonny ciąg, z którego nie mogą wyjść. Powtarzalność niektórych motywów zaczyna się przejadać.