Hawkeye i Deadpool, po takiej parze powinniśmy spodziewać się wybuchowej fabuły i przedniej rozrywki. Czy rzeczywiście?
Mamy rok 2018 i oto Deadpool jest razem z niedoścignionym kiedyś w tej rywalizacji Batmanem, najpopularniejszym w Polsce bohaterem komiksowym, o czym świadczą wyniki sprzedaży albumów z jego przygodami. Z kolei Hawkeye, którego dotąd mieliśmy na naszym rynku w ilościach znikomych, zawojował czytelników serią wydawaną w ramach
Marvel NOW. Na myśl o zestawieniu obydwu bohaterów w jednej historii uśmiech sam pojawia się na twarzy, a czytelnicze oczekiwania, podkręcone dodatkowo wyrazistą, prześmiewczą okładką, mocno wzrastają.
Rozpoczynamy lekturę, licząc na ogrom emocji zabawy, i jakoś w tym oczekiwaniu pozostajemy do końca albumu. Niby wszystko powinno być ok, postaci - nie tylko Hawkeye i Deadpool, bo jeszcze dochodzi Kate Bishop - zachowują swój urok z ich solowych serii. Jest zatem trochę zabawy z formą, są raz smakowite, raz mniej smaczne żarty, jest solidna dawka akcji i nawalanek, w których częściej dostają po głowie nasi bohaterowie, niż ścigani przez nich złoczyńcy. I generalnie, jest typowe dla Hawkeye'a i Deadpoola podejście do życia. Niepoważne, z dużą dozą sarkazmu. Co zatem kuleje? Po prostu fabularna intryga.
Intryga ta zresztą wygląda na całkiem poważną. Oto mamy pewnego nerda, który ściągnął skądś paczkę danych. To dane na tyle problematyczne, że ów nerd doskonale zdaje sobie sprawę, że mogą przysporzyć mu śmiertelnych kłopotów. To przypuszczenie ziści się bardzo szybko, zmuszając Hawkeye'a, który odmówił chłopakowi pomocy, do wnikliwego zbadania całej sprawy przy pomocy Deadpoola. A kiedy okaże się, że dane zawierają listę wszystkich aktywnych agentów Shield, zaczyna się akcja na całego. Do fabuły wkracza Czarna Kotka z dosyć szczególną armią złoczyńców poprzebieranych za superbohaterów. A że akurat mamy Halloween, naprawdę można się śmiertelnie pomylić, nie wiedząc, kto wróg, a kto przyjaciel.
Problem w tym, że ta fabuła poprowadzona jest tak, że w ogóle nie angażuje. Przyczyna? Najprawdopodobniej źle rozłożone akcenty i na tyle silne osobowości protagonistów, które swoim zachowaniem przykrywają całą intrygę. Jakby twórcy za wszelką cenę chcieli wyciągnąć z Hawkeye'a i Deadpoola ile się da, licząc na to, że samo zderzenie osobowości popchnie do przodu fabułę. No niestety nie. Na dodatek historia skrojona jest na poważnie, bo przecie zginał młody człowiek, który "po raz pierwszy w życiu postanowił zrobić coś właściwego", a wszyscy wokół śmieszkują. Trochę to się niestety wyklucza. I jeszcze najważniejsze - hasło i tytuł komiksu
Hawkeye kontra Deadpool to ściema, bo przecież panowie nie stoją po przeciwnych stronach, tylko czasem sympatycznie się ścierają, podczas dosyć nieporadnie prowadzonego wspólnego śledztwa. W efekcie najlepiej wypada Kate Bishop, której wyczyny i odzywki stanowią najjaśniejszy punkt albumu.
Być może 5/10 jest zbyt surową oceną, ale właśnie w takim odczuciu nas pozostawia. Na poły rozczarowanych, na poły zadowolonych z lektury. Rozczarowanych całością, zadowolonych z fragmentów. Trochę szkoda zmarnowanego potencjału.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h