Nie ma co ukrywać. Oba filmy w reżyserii del Toro były kiepskimi ekranizacjami komiksów Mike'a Mignoli, ale za to świetnymi filmami z udziałem znanych bohaterów. Z produkcją Marshalla miało być inaczej. Fani Hellboya mieli dostać ekranizację wierną komiksowi. I faktycznie, reżyser czerpie z albumów garściami. Tyle że zamiast fabuły wybiera plansze, które mu się podobają, po czym wrzuca je do filmu bez ładu i składu. Przez co tworzy się bałagan. Widz nie wie, co się dzieje. Dostaje widowiskowy miks, z którego nic nie wynika. Na ekranie panuje chaos. Naziści sprowadzili na Ziemię dziecko z piekła rodem, czerwoną bestię. Nim jednak zamienili go w śmiertelną broń dającą Hitlerowi zwycięstwo, malucha przechwycili Brytyjczycy i wychowali na „porządnego” obywatela. Teraz czas spłacić dług. Rasie ludzkiej zagraża bowiem królowa czarownic, Nimue (Milla Jovovich). Powstrzymać ją może tylko Hellboy (David Harbour) - potwór, którego ludzie boją się tak samo jak nadchodzącej czarownicy. Oglądając ten film, miałem poczucie déjà vu. Tak samo się bowiem czułem, gdy serię o Batmanie, po Timie Burtonie, przejął Joel Schumacher, totalnie masakrując ją głupimi rozwiązaniami. I to samo robi właśnie Neil Marshall. Nie spodziewałem się zbyt wiele po tym reżyserze, bo mam wrażenie, że lepiej się on odnajduje na planach seriali, gdzie dostaje w ręce biblie i wskazówki, jak ma dany odcinek wyglądać, niż w solowych kinowych projektach. Jednak nic nie było mnie w stanie przygotować na aż tak niski poziom. Wszak twórca ten dostał w ręce wszystkie niezbędne narzędzia. Świetnie napisaną fabułę w wielu tomach komiksów. Genialne, charyzmatyczne i niezwykle plastyczne postaci. Doświadczonych i znanych aktorów jak: Milla Jovovich, Ian McShane, Alistair Petrie czy David Harbour. A jednak nie potrafił sklecić z tego porządnej produkcji filmowej. I to nie mówię o takiej, która zadowoliłaby wielbicieli komiksowego diabła, ale takiej, która chociaż zachęciłaby widzów do oglądania w kinie filmów akcji. Hellboy to niestety festiwal tanich i do tego słabo wykonanych efektów specjalnych oraz czerstwych żartów rzucanych przez bohaterów. Jedynie Ian McShane jako Profesor Bruttenhole jakoś się broni. Reszta niestety widać, że się stara wyciągnąć ze swoich postaci, ile się da, ale zbyt dużo materiału od reżysera nie dostali. Najbardziej szkoda mi Davida Harboura, który poza planem włożył tytaniczna pracę i nabrał masy mięśniowej, by jego Hellboy wyglądał dobrze. Ale co z tego, skoro dialogi, jakie zostały dla niego napisane, są koszmarne i nijak nie mają się do tych charyzmatycznych i sarkastycznych tekstów komiksowego pierwowzoru. Wiem, że dopiero mamy kwiecień, ale  chyba właśnie poznaliśmy zdobywcę tytułu najgorszej ekranizacji przygód komiksowego bohatera. Szkoda, bo oczekiwania fanów były ogromne.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj