Karta śmierci kończy opowiadaną przez blisko ćwierć wieku historię Hellboya. W ostatnich dwóch albumach Mike Mignola wysłał swojego bohatera do Piekła, do domu, by tam spełniło się jego przeznaczenie.
Trudno o serii Hellboy myśleć inaczej niż o arcydziele współczesnego komiksu. Potwierdzeniem kunsztu Mike Mignola jest wieńczący ją album Hellboy in Hell: The Descent, gdzie sam twórca postaci Piekielnego Chłopca odpowiedzialny był zarówno za scenariusz, jak i stronę graficzną. To ważne, bo choć na przykład Duncan Fegredo, który rysował Burzę i pasję, spisywał się wyśmienicie, to właśnie Mignola jest mistrzem kompozycji planszy i opowiadania nie tylko obrazem, ale i układem kadrów, powtórzeniami; znamiennym jest, jak mało w rysowanych przez niego tomach jest dialogów, jak mało narracji, słów w ogóle. Znamiennym jest, jak minimalistyczne są i same rysunki, mimo tego przekazujące maksimum treści i uczuć.
Mike Mignola rzeźbi w obrazie tak, jak najlepsi pisarze rzeźbią w słowach – trudno to opisać, bo to coś dla tego twórcy unikatowego, polega to jednak choćby właśnie na powtarzaniu wybranych kadrów (nie tylko w obrębie albumu, ale i z poprzednich tomów) niczym mantry, prostych zbliżeniach nawet, co w sumie składa się na to, iż komiksowe plansze oddają nie tylko przebieg akcji, ale także to, co dzieje się w głowie samego Hellboya; widzimy, które myśli go prześladują, jak dręczą go wcześniejsze czyny, tęsknoty. W efekcie trudno o bohatera, którego czytelnik lepiej by znał i rozumiał, nie sposób znaleźć pełniej zbudowaną postać – w dużej mierze to dlatego, mimo iż Piekielny Chłopiec zadebiutował na początku lat 90., nie ma mowy o znużeniu nim.
Rzecz jasna siłą Hellboya w Piekle jest również samo Piekło, które, rysowane minimalistycznym stylem Mignoli, wizualnie czerpiące choćby z Lovecrafta, hipnotyzuje wręcz swoim makabrycznym pięknem. (Jak kiedyś powiedział Mignola, zaczął rysować Hellboya, ponieważ lubił rysować nazistów i potwory – i zwłaszcza te drugie tworzy jak nikt inny.)
Tyle technika, pozostaje jeszcze sama fabuła. I tu znowu powraca ukochany przez Mignolę minimalizm, specyficzny jednak, bo w końcu dzieje się w Karcie śmierci bardzo dużo, zmianom ulega całe Piekło (Szatan zginął już wcześniej), jakoś udaje się jednak Mignoli pokazać w ledwie kilku kadrach, wyekstrahować opowieść o tego, co niezbędne; przez to ma się wrażenie czytania jakby mrocznej baśni czy legendy, tyle że opowiadanej obrazem.
I choć Karta śmierci nie kończy komiksowej historii Hellboya, który ma jeszcze na przykład opowiadającą o jego młodości serię Hellboy and the B.P.R.D., zamyka ona główną oś fabularną, doprowadzając tego bohatera do końca może nie życia (w końcu umarł już w Burzy i pasji), ale jego przeznaczenia.